"Star Trek: First Contact" ("Star Trek: Pierwszy Kontakt")
O czym to jest: Załoga U.S.S. Enterprise ratuje Ziemię przed cybernetycznym Borgiem.
Recenzja filmu:
No nareszcie! W końcu jakiś "Star Trek" z Picardem, na którym warto zawiesić oko. "First Contact" stanowi świetną odmianę po nieudanym "Generations", który oglądałem z zażenowaniem. Na szczęście tym razem dostaliśmy historię pełną tempa, akcji, fajnych efektów specjalnych, a jednocześnie "trekową" do krwi i kości. I o to chodzi!
W roli głównego wroga pojawił się cybernetyczny kolektyw zwany Borgiem, po raz pierwszy ujawniony w serialu "Star Trek: The Next Generation". Fabuła "First Contact" bezpośrednio nawiązuje do wydarzeń w serialu, ale na tyle umiejętnie, że można obejrzeć film bez znajomości wcześniejszych przygód Picarda. Jednocześnie Borg (z twarzą Alice Krige) jest chyba najbardziej przerażającym przeciwnikiem w historii uniwersum "Star Treka", na dodatek podszytym nutką lateksowego erotyzmu (charakterystycznego dla produkcji science fiction z przełomu XX i XXI wieku). Jest nam łatwo uwierzyć, że tym razem załoga U.S.S. Enterprise stanęła przed najgroźniejszym wrogiem w swojej historii. Bardzo podobało mi się zastosowanie podróży w czasie - nasi bohaterowie cofnęli się wprawdzie w przeszłość, ale do roku 2063, do czasów gdy Ziemia podnosiła się z ruin III wojny światowej (stąd mocne akcenty kina postapokaliptycznego), stojąc jednocześnie u progu tytułowego pierwszego kontaktu z kosmitami. Idealne miejsce na osadzenie fabuły!
Jestem zachwycony efektami specjalnymi, w tym pierwszą masową bitwą kosmiczną, jaką miałem okazję oglądać w tym uniwersum. Oczywiście nie umywa się do tego, co współcześnie serwuje nam np. "Star Trek Beyond", ale jak na standardy klasycznej serii to wręcz roznosi ekran w pył. Śmiało mogę stwierdzić, że jak dla mnie "First Contact" pod względem frajdy z oglądania plasuje się zaraz za "The Voyage Home". Widać klucz do sukcesu leży w podróżach w czasie!
Wniosek: Bardzo fajne! Jedna z lepszych części.