"Battle Beyond the Stars" ("Bitwa Wśród Gwiazd")

O czym to jest: "Siedmiu Wspaniałych" w kosmosie. Z laserami!

bitwa wśród gwiazd film recenzja peppard

Recenzja filmu:

To zabawne, jak pewne filmy stają się kultowe. Czasem decyduje o tym zbieg okoliczności, np. udział aktora, który jest znany z innej produkcji. Albo scenariusz tak zły, że aż groteskowo rewelacyjny. Albo po prostu fakt, że wiele osób zna ten film z czasów dzieciństwa i w kółko powtarzanych seansów w telewizji. Nie mam wątpliwości, że tak właśnie było z „Battle Beyond the Stars”. Mam przez to problem z oceną tego filmu, bo z jednej strony doceniam jego kultowy potencjał, a z drugiej stwierdzam, że jest okropny! 

No, może okropny to złe słowo. Jest fajny w swojej space operowej narracji rodem z lat 80., z absurdalnymi kostiumami, drewnianą grą aktorską i postrzeloną scenografią, nota bene autorstwa Jamesa Camerona (prawdziwym hitem jest choćby statek głównego bohatera, przypominający bezgłowy korpus kobiety). W założeniu „Battle Beyond the Stars” miało być odpowiedzią na gigantyczny sukces „Nowej Nadziei”, co też widać w przebiegu fabuły – opowieści o młodym wybrańcu, który (z pomocą przyjaciół) musi ocalić galaktykę przed wielkim złem. Że tak powiem: bardziej schematycznie być nie mogło. „Battle Beyond the Stars” to w zasadzie remake „Siedmiu Wspaniałych”. Mało tego, jeden z aktorów ze wspomnianego westernu również gra w tym filmie (niedawno zmarły, kultowy Robert Vaughn). Niektórzy jak widać nie potrafią wyjść z roli...

Jak już wspomniałem, głównym bohaterem tej historii jest młody chłopak, który musi ocalić swoją planetę i jej mieszkańców przed kosmicznymi łupieżcami. Pomaga mu w tym cała plejada dziwnych stworów i wojowników, jakich spotyka szukając pomocy dla rodaków. Drużynę herosów tworzą: piękna pani naukowiec, jaszczuro-człowiek z menażerią dziwnych stworów, grupa trójokich klonów o wspólnym umyśle, kosmiczny kowboj (Hannibal z „Drużyny A”!), bezwzględny zabójca oraz Amazonka w metalowej bieliźnie. Wspólnie stoczą epicką (i składającą się praktycznie z tych samych ujęć) bitwę, przypominającą psychodeliczny teledysk z kwasowych lat 70. 

Będę z wami szczery: już na samym początku zgubiłem się w absurdzie fabuły i nawet nie próbowałem jej rozgryźć. Czasem po prostu nie ma po co, starczy sobie nalać szklankę czegoś mocnego (im mocniejszego, tym lepiej), zanurzyć w fotelu i dać się ponieść absurdalnej przygodzie w technikolorze. Żaden umysł nie wyjdzie z tego bez szwanku.

Wniosek: Jest masochistyczna zabawa z oglądania, byle nie na trzeźwo.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger