"Fantastic Beasts and Where to Find Them" ("Fantastyczne Zwierzęta i Jak Je Znaleźć")
O czym to jest: Przygody brytyjskiego czarodzieja w USA w latach 20.
Wniosek: Fajne, ale nudne.
Recenzja filmu:
Seria o Harrym Potterze bez Harry'ego Pottera? A jednak. W zasadzie to rozumiem producentów: po co zarzynać kurę, która znosi złote jaja? Skoro przygody Harry'ego dobiegły (póki co) końca, czas sięgnąć do świata prequeli oraz do wydarzeń dotychczas ledwie zarysowanych w retrospekcjach. Nie jestem fabularnym purystą pomstującym na "odcinanie kuponów", dla mnie liczy się przede wszystkim dobra jakość końcowego produktu. A zatem jeśli magiczny świat stworzony przez J.K. Rowling ma potencjał nawet i na dwadzieścia filmów, to wszystkie przyjmę z zadowoleniem! A zatem oceńmy uczciwie, co też udało się zwojować tym razem.
Jeden z recenzentów oceniających ten film stwierdził, że David Yates (reżyser tej produkcji, a także poprzednich czterech z cyklu) to najnudniejszy reżyser świata, który prawdopodobnie nigdy nie zjadł na śniadanie niczego innego jak tosty. I patrząc po potterowych filmach, a także popełnionym przez niego najnowszym "Tarzanie", muszę się z tym zgodzić. "Fantastycznym Bestiom" teoretycznie nie można niczego zarzucić. To fajna, przyjemna przygodówka z niezłymi efektami, dobrym aktorstwem i w miarę sensowną fabułą. Ale przez cały film nie mogłem się pozbyć uczucia nudy i znużenia kolejnymi rzucanymi zaklęciami, komputerowymi potworami czy też magicznymi wynalazkami świata czarodziejów. "Fantastyczne Bestie" niestety nie próbowały być czymś więcej, niż kolejnym odcinkiem cyklu i to jest mój zarzut, bo oczekuję by twórcy zawsze dążyli do doskonałości, zamiast spoczywać na laurach.
Powyższa uwaga nie oznacza oczywiście, że mam zastrzeżenia do filmu jako takiego. No dobra, może jeden... Liczyłem na to, że "Fantastyczne Bestie" zaprezentują nam nowego protagonistę w osobie Newta Scamandera, sympatycznego i lekko aspołecznego miłośnika magicznych bestii. Eddie Redmayne, jak na niego przystało, stworzył znakomitą postać, którą widz kocha od pierwszego ujęcia. Niestety Scamander zagubił się na ekranie w tłumie innych postaci, przez co nie dostał wystarczająco dużo miejsca, by rozwinąć skrzydła. Mało tego, w połowie filmu został zdominowany przez drugoplanową postać sidekicka w osobie pociesznego piekarza Kowalskiego (doskonały Dan Fogler). A gdzie nie było Kowalskiego, tam były magiczne siostry Goldstein, kryptyczny Credence (w tej roli Ezra Miller, czyli najnowszy Flash z uniwersum DC), a także sam Colin Farrell jako bezwględny Percival Graves. No i powiedzcie mi, jak w takim tłumie postaci znaleźć miejsce, by porządnie zaprezentować nowego bohatera? No nie da się... Na skutek tego "Fantastyczne Bestie" zmieniły się w prequelową masówkę, rozpoczynającą nieunikniony marsz w stronę "Kamienia Filozoficznego" (do którego dojdziemy zapewne za kilka następnych produkcji).
Ale na sam koniec pochwalmy trochę ten film: jest dynamiczny, zabawny (i to autentycznie dowcipny, bez sucharów), fajnie zagrany i osadzony w ciekawych realiach. Wprawdzie Nowy Jork w latach 20. wyglądał lepiej np. w "King Kongu", ale i tu - mimo miejscami słabych efektów specjalnych - dał sobie radę. Brawa dla twórców za odwagę osadzenia akcji w tym mało popularnym okresie. Wyszło nadzwyczaj dobrze, jak na prequel oczywiście. Czekam na kolejne części z nadzieją, że tym razem twórcom wyjdzie trochę lepiej. Sugeruję zmianę reżysera - przyda się trochę świeżej krwi.