"Sully"
O czym to jest: Prawdziwa historia wodowania samolotu pasażerskiego na rzece Hudson.
Wniosek: Solidna filmowa robota. Bardzo dobrze się ogląda.
Recenzja filmu:
Obawiałem się trochę tego filmu. Nie z powodu jego jakości - duet Eastwood-Hanks nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że otrzymam wysokiej klasy, światowe kino. Problem w tym, że kilka lat temu pojawił się już bardzo podobny film "Flight" z Denzelem Washingtonem, opowiadający o pilocie, który dokonał rzeczy niemożliwej, uratował pasażerów, a potem został przemaglowany przez komisję śledczą. Wprawdzie "Flight" to fikcyjna historia, a "Sully" jak najbardziej prawdziwa, to jednak nie sposób było uniknąć porównań. Ale nie szkodzi.
Na szczęście pod względem klimatu, "Sully" broni się sam. To prawdopodobnie jeden z najlepszych filmów Clinta Eastwooda, a już na pewno najlepszy ostatnich lat. Na próżno tu szukać ciężkiej martyrologii, w jaką obfitował chociażby "American Sniper". To krótka, bo zaledwie półtoragodzinna opowieść o wodowaniu samolotu pasażerskiego na rzece Hudson w roku 2010, które przeszło do historii cudów lotnictwa. I choć sama katastrofa trwała dosłownie kilka minut, to udało się o niej opowiedzieć tak wartko, że widz siedzi przykuty do fotela od pierwszej do ostatniej sceny. Tytułowy Sully, a więc pilot Chesley Sullenberger, to przykład prawdziwego amerykańskiego herosa: opanowany, profesjonalny i w pełni poświęcony swoim obowiązkom. Typowy "eastwoodowski" protagonista, a na dodatek z zespołem stresu pourazowego, co zawsze jest dobrym pretekstem do zwrócenia uwagi na psychiczny koszt bohaterstwa. Ta tematyka jeszcze długo pozostanie modna.
Technicznie "Sully" to rzecz jasna rewelacja, również pod względem aktorstwa. Tom Hanks był do siebie zadziwiająco niepodobny - być może to zasługa wąsów i siwizny, ale tym razem naprawdę udało mu się stworzyć postać inną od poprzednich ekranowych wcieleń. Wprawdzie Aaron Eckhart grał na tą samą modłę co zawsze, ale bardzo lubię jego manierę, więc wyszedłem z kina zadowolony. Czuć było chemię między aktorami, a to prawie zawsze gwarantuje udaną produkcję.
Wierzyłem, że "Sully" będzie dobrym filmem, ale nie sądziłem, że aż tak dobrym. Warto go znać nie tylko dla niesamowitej historii, ale też z powodu kunsztu wykonania. Clint Eastwood w tej formie mógłby kręcić filmy jeszcze przez najbliższe sto lat - tematów z całą pewnością by mu nie zabrakło.
Wniosek: Solidna filmowa robota. Bardzo dobrze się ogląda.