"V for Vendetta" ("V jak Vendetta")

O czym to jest: Zamaskowany mściciel inspiruje rewolucję w totalitarnej Wielkiej Brytanii.

v jak vendetta film recenzja portman weaving

Recenzja filmu:

Raz do roku, dokładnie 5 listopada, oglądam ten film. Robię tak od dziesięciu lat i ze smutkiem muszę stwierdzić, że za każdym kolejnym razem przechodzą mnie coraz większe dreszcze. Autorzy oryginalnego komiksu z lat 80., a także scenarzyści tego filmu (znane wam - obecnie siostry - Wachowskie, twórczynie kultowego "Matrixa"), mieli chyba wehikuł czasu z podglądem na pierwszą połowę XXI wieku. Pełzający powrót faszyzmu, Brexit, niekończąca się wojna w Iraku i Syrii, straszenie ludzi uchodźcami, muzułmanami, nagonka na środowiska LGBT... Brzmi znajomo? 

Tak brzmią współczesne wiadomości w telewizji. Tak też w "V for Vendetta" wygląda ponura, totalitarna wizja Wielkiej Brytanii połowy XXI wieku, którą niestety można traktować jak potencjalną przyszłość połowy krajów Europy, w tym Polski. W zniewolonym propagandą i strachem kraju pojawia się samotny mściciel z maską Guy'a Fawkesa, który rozpocznie rewolucję zdolną zmienić świat. Jestem przekonany, że gdy kręcono ten film nikt nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jego symbolika wejdzie do współczesnej popkultury.

Prawdziwy Guy Fawkes był w rzeczywistości katolickim terrorystą, który u zarania XVII wieku próbował wysadzić budynek Parlamentu i zamordować protestanckiego króla Anglii, zwalniając w ten sposób miejsce na tronie dla katolickiej królowej. Aż po dziś dzień co roku 5 listopada odbywa się Dzień Guya Fawkesa, podczas którego ludzie palą jego kukłę i świętują porażkę tzw. Spisku Prochowego. Bazując na tej symbolice, Guy Fawkes stał się następnie alter ego głównego bohatera noweli graficznej "V for Vendetta", napisanej w roku 1988. Z kolei popularność kinowej adaptacji, nakręconej w 2006 roku, uczyniła z maski Fawkesa międzynarodowy symbol anarchistów i wszystkich bojowników z szeroko rozumianym "systemem", czego najlepszym przykładem jest międzynarodowa siatka hakerów, znana jako Anonymous. Niezły impakt jak na zwykły film, prawda?

Gwoli ścisłości dodam, że bez wątpienia jest to film wybitny, nakręcony z rozmachem, ze znakomitymi efektami i zapadającymi w pamięć dialogami. Hugo Weaving w głównej roli - mimo że ani razu nie widzimy jego twarzy - zrobił na mnie piorunujące wrażenie, które nie mija mimo kolejnych seansów. Tak samo młoda jeszcze Natalie Portman dała tu przykład wielkiego aktorstwa, które docelowo doprowadziło ją do Oscara za "Czarnego Łabędzia". Nie można też zapomnieć o Stephenie Rea w kultowej roli Inspektora Fincha (w prochowcu a'la Colombo), żywcem wyjętego z kryminałów noir lat 50. XX wieku. No i jest jeszcze John Hurt w niezapomnianej kreacji brytyjskiego Hitlera, kanclerza Sutlera, tak bardzo przypominającego czasem Pinka z "The Wall"

Ale najważniejszą dla mnie cechą, świadczącą o filmowym geniuszu "V for Vendetta", jest to że z każdym seansem odkrywam kolejne nawiązania, elementy i brakujące puzzle fabuły, sprytnie ukryte za pomocą dynamicznego montażu. Każdy powinien, tak jak ja, oglądać ten film co najmniej raz do roku, a zwłaszcza przed każdymi wyborami. Może dzięki temu nadejdzie refleksja, która uchroni nas przed ponownym powrotem dyktatury. A jeśli jednak nastaną ponure czasy, to miejmy nadzieję, że odwaga jednego człowieka wystarczy, by nas ocalić. 

Wniosek: Doskonałe kino i z roku na rok coraz bliższe ponurej rzeczywistości.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger