"Bone Tomahawk"
O czym to jest: Szeryf i jego ekipa próbują uratować ludzi przed Indianami-kanibalami.
Wniosek: Mega dobry film. Uwaga, bardzo naturalistyczny!
Recenzja filmu:
Kurt Russell urodził się, żeby grać w westernach. Po obejrzeniu trzech jego filmów z tej epoki (w tym takich hitów jak „Tombstone” oraz „The Hateful Eight”) nie mam co do tego żadnych wątpliwości. A co ważne, Russell ma też nosa do wybierania dobrych produkcji, gdzie najważniejszy jest wybitny scenariusz. W przypadku „Bone Tomahawk” już od pierwszych scen wiadomo, że trafił nam się film niezwykły, odważny i awangardowy mimo osadzenia w realiach XIX wieku.
Ostatnio raz za razem zachwycam się najnowszymi westernami (wyjątek stanowią wpadki takie jak reboot „Siedmiu Wspaniałych”). I jest ku temu powód, bowiem aby przebić się w tym starym gatunku kina, współcześni twórcy muszą sięgać po awangardę i przemyślaną, głęboką fabułę, by wybić się na tle dziesiątek lat konkurencji. Ponadto konwencja westernu pozwala na nieskrępowane użycie przemocy, czasem aż do granicy groteski (przypomnijcie sobie chociażby to, co wyrabiał Tarantino w „Django”), a także sięganie do pierwotnego, wręcz zwierzęcego naturalizmu (tu warto wspomnieć o doskonałym „The Homesman”). Dokładnie to oferuje nam „Bone Tomahawk”, dodając do tego wybitnych aktorów oraz hipnotyczną warstwę wizualną, wzmocnioną naturalnymi dialogami. Jak na debiut reżyserski jest lepiej niż dobrze, jest wręcz kultowo! Jeśli widzieliście kiedyś "The Missing", to również wiecie, jakiego klimatu możecie się tu spodziewać.
Bardzo czekałem na ten film w polskich kinach. I owszem, pojawił się we Wrocławiu w małym kinie studyjnym - seans był w środku tygodnia o 13:00. Uważam to za potworne zmarnowanie potencjału, bo „Bone Tomahawk” miał wszystko co potrzebne, by stać się hitem. Nie był gorszy od „Slow West”, a to dzieło miało znacznie lepszą dystrybucję (jestem pewien, że to tylko i wyłącznie z powodu tymczasowej magii nazwiska Fassbender). Przecież to, co Kurt Russell robi w tym filmie, zakrawa na doskonałość! Co istotne, mimo że jego postać szeryfa fizycznie wygląda tak jak w „The Hateful Eight”, to zagrał go zupełnie inaczej, co tylko podkreśla niezwykły talent tego kultowego aktora. Ale równie wybitny jest Patrick Wilson w roli zrozpaczonego męża, próbującego uratować żonę porwaną przez Indian-kanibali. Przez cały film niemal fizycznie odczuwałem jego ból złamanej nogi, która jednak nie powstrzymała go, by wyruszyć na ratunek małżonce. To się nazywa poświęcenie! Miłośnicy serialu „Lost” będą też mile zaskoczeni widząc Matthew Foxa w realiach westernu. I to jeszcze w takim stylu!
Jeśli tylko będziecie mieli okazję, obejrzyjcie ten film. Ale ostrzegam! Jest wyjątkowo naturalistyczny. Mimo że byłem świadkiem przelewania oceanu krwi na ekranie, to scena oprawiania ofiary żywcem przez kanibali poruszyła nawet moje kamienne serce. Bo musicie pamiętać, że „Bone Tomahawk” oprócz tego, że jest doskonałym westernem, jest też pełnokrwistym horrorem. Z pełnym dobrodziejstwem inwentarza.
Wniosek: Mega dobry film. Uwaga, bardzo naturalistyczny!