"Underworld: Evolution"
O czym to jest: Dobra wampirzyca kontra zły super-wampir.
Wniosek: Lepsze niż poprzedni film. Ma fajne tempo!
Recenzja filmu:
Po pierwszej części „Underworld”, wizualnie spektakularnej, acz fabularnie kulawej, spodziewałem się - jak to z sequelami bywa - dalszego spadku poziomu. Jakież było moje zaskoczenie, gdy „Underworld: Evolution” okazało się zaskakująco ciekawe, dynamicznie nakręcone, napakowane akcją i w dalszym ciągu klimatyczne! Wygląda na to, że twórcy zachowali to co dobre z oryginału, jednocześnie podciągając się w brakach. I właśnie tak powinno się kręcić rozrywkowe filmy!
„Evolution” jest nawet czymś więcej, niż tylko sequelem. Należy ten film traktować jako drugą, integralną część oryginalnej produkcji. Akcja startuje dokładnie w tym momencie, w którym zakończył się „Underworld”. Występują ci sami aktorzy, te same lokacje, a także te same wątki. Poznajemy zatem trzeciego ze „starszych” wampirów, Marcusa, który był pierwszym spośród nich. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu zagrał go Tony Curran, którego uwielbiam za rolę w „Defiance”. Ale i dla poprzedniej ekipy znalazło się miejsce, głównie za sprawą flashbacków z czasów średniowiecznych starć na linii wampiry/wilkołaki. I choćby za te flashbacki chylę czoła! Wprawdzie wampiry wyglądały jak elfy z „Władcy Pierścieni”, a wilkołaki jak orkowie, ale porządna sieczka mieczami jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Dzięki „Evolution” wiemy już w zasadzie wszystko: o co chodziło z rodziną Seleny, o co chodziło z krwią Alexandra Corvinusa, skąd się wzięły wampiry i skąd się wzięli Lykanie. Na dobrą sprawę cały cykl mógłby się na tym filmie zakończyć, jednak na (nie)szczęście, powstały kolejne odcinki sagi. „Underworld: Evolution” wygląda znakomicie, akcja nie zwalnia ani na chwilę, krew leje się strumieniami, a futurystyczna amunicja w karabinach i pistoletach nigdy się nie kończy. I ta choreografia, kostiumy i gotyckie klimaty! No i nie można zapominać o zjawiskowej Kate Beckinsale, bez której świat „Underworlda” byłby smutny i nieciekawy. Jedyny mój zarzut polega na tym, że „Evolution” w zasadzie nie da się oglądać bez znajomości pierwszej części. Ale - o ile potraktujemy te dwie produkcje jako jeden film - co popsuto na początku, naprawiono w finale. I tak trzymać!
Wniosek: Lepsze niż poprzedni film. Ma fajne tempo!