"Moonlight"
O czym to jest: Historia dorastania wrażliwego geja w ubogiej dzielnicy Miami.
Wniosek: To zupełnie inny film, niż się spodziewacie. Na plus.
Recenzja filmu:
"Moonlight" to jeden z tych filmów, o których zapewne nigdy byście nie usłyszeli, gdyby nie to, że dostał Oscara. I żeby tylko jednego! Wśród wianuszka nagród dla tej lirycznej produkcji jest ta najważniejsza: dla najlepszego filmu 2016 roku. Czy zasłużenie? Tu oczywiście można się spierać. Moim faworytem w tej kwestii nadal pozostaje "Manchester by the Sea", ale nie dziwię się, że to właśnie "Moonlight" wygrało wszystko. Jest w tym filmie dokładnie to, co kocha Akademia: ponure realia amerykańskiej prowincji (tutaj w postaci slumsów Miami), złamani życiem Afroamerykanie, nieszczęśliwy romans, problemy rodzinne, a jako wisienka na torcie wątek LGBT. Przy takim doborze składników nie mogło być inaczej!
Na szczęście nikt nie może zaprzeczyć, że "Moonlight" to dobry film. Mało tego - jest na tyle dobry, że gdyby usunąć z niego wątek LGBT (teoretycznie kluczowy dla fabuły), historia byłaby tak samo poruszająca i tak samo zgrabna. Właśnie to jest miarą wybitnej produkcji. W końcu gdy usuwacie cegłę ze ściany katedry, całość nie wali się na głowę, prawda? Co ciekawe, "Moonlight" to kino na wskroś niezależne, pozbawione wielkich nazwisk w obsadzie i rozdętego do absurdu budżetu. Głównym bohaterem jest młody gej Chiron, którego poznajemy jako małego dzieciaka. Nie ma łatwego życia: brak ojca, bieda, uzależniona od narkotyków matka i na dodatek prześladujący go rówieśnicy. Na swojej drodze spotyka dealera o złotym sercu, który zastępuje mu ojca i tworzy namiastkę rodziny. Kolejne etapy historii przenoszą widza najpierw do nastoletniego Chirona (teraz już w pełni świadomego własnej seksualności i otaczającego go okrutnego świata), a następnie do dorosłego mężczyzny, który musi (ponownie) zmierzyć się z rzeczywistością i sobą samym. Widz otrzymuje w ten sposób odpowiednią dawkę solidnego dramatu i dobrego romansu, w którym płeć gra drugorzędne znaczenie.
Gdyby przyznawano zbiorcze Oscary, laureatem powinna zostać trójka aktorów grająca Chirona na przestrzeni lat. Reżyser zadbał, by podczas zdjęć nie mieli ze sobą kontaktu, a mimo to widz ani przez chwilę nie wątpi, że to ta sama postać. Rewelacja! Co ciekawe, Oscarem wyróżniono grającego dilera Mahershalę Aliego (na którego zawsze mówię "Marshmallow Ali"), znanego najbardziej z seriali "House of Cards" i "4400". Lubię tego aktora i podobała mi się jego rola, aczkolwiek uważam, że statuetka Oscara może tu być nieco na wyrost - analogicznie jak w przypadku nagrody dla Barkhada Abdiego za "Captain Phillips". Żałuję, że krytycy nie docenili odpowiednio Naomie Harris za rolę matki Chirona. Cóż za odmienna rola od seksownej Miss Moneypenny z nowych "Bondów"!
"Moonlight" to dobra opowieść o prawdziwym świecie wokół nas. Takich historii, jak ta Chirona, są na całym świecie miliony. Jeśli ten film na czegoś nauczyć widza, to przede wszystkim wrażliwości w stosunku do drugiego człowieka. Czyli najważniejszej rzeczy, jaka istnieje.
Wniosek: To zupełnie inny film, niż się spodziewacie. Na plus.