"Small Town Killers" ("Małżeńskie Porachunki")
O czym to jest: Dwóch prowincjonalnych budowlańców nasyła zabójcę na swoje żony.
Wniosek: Takie sobie, ale miewa bardzo dobre momenty.
Recenzja filmu:
Znacie serialowe "Fargo"? Jeśli znacie i lubicie, to pewnie ucieszy was fakt, że Duńczycy tak jakby nakręcili swoją własną wersję. Rzecz dzieje się w mieście Nibe (daleka północ Danii), gdzie mieszka sobie dwóch kumpli, Edward i Ib. Teoretycznie są budowlańcami, choć tak naprawdę zasługują na tytuł powiatowych januszy biznesu. Tu zakombinują, tam zakręcą, i już mają całkiem niezłą kaskę na boku. Życie uprzykrzają im tylko zblazowane, odmawiające seksu żony. Mogliby się z nimi rozwieść, ale wtedy stracą sporo pieniędzy... Nie łatwiej zatem wynająć rosyjskiego płatnego zabójcę?
O tym właśnie opowiada duńska czarna komedia "Dræberne fra Nibe" - w bezpośrednim tłumaczeniu "Zabójcy z Nibe", a więc po polsku "Małżeńskie Porachunki". Tak, wszyscy kochamy w tym kraju tłumaczenia nazw filmów, prawda? Przynajmniej tym razem mniej więcej polski tytuł oddaje sens fabuły. Skojarzenia z "Fargo" są nieprzypadkowe - podobnie jak we wspomnianym znakomitym serialu, akcja dzieje się na głębokiej prowincji, gdzie wszyscy wyglądają na ofiary chowu wsobnego, a proste ludzkie emocje uruchamiają niemożliwą do zatrzymania falę zbrodni. Sporo w tym dosłowności podszytej lekko sprośnym humorem, który skłonił sporo widzów do wyjścia z sali kinowej w trakcie filmu (widać rozmowy o penisach i waginach za bardzo gwałcą wielkomiejskie, wrażliwe gusta). Ale ktokolwiek zna chociażby tzw. "Polskę B" lub jakąkolwiek inną europejską prowincję, ten wie, że tamtejsi mieszkańcy są znacznie bardziej szczerzy i dosłowni. Co ciekawe, "Dania powiatowa" wcale nie różni się pod tym względem od Polski. Akcja filmu równie dobrze mogłaby się dziać na Suwalszczyźnie albo Podlasiu - z tą różnicą, że u nas znacznie mniej ludzi mówi po angielsku.
No dobra, ale zadajmy sobie podstawowe pytanie - czy "Małżeńskie Porachunki" śmieszą? A i owszem. Niestety nie zawsze i nie w każdej scenie, ale mają prawdziwe przebłyski. Jest też sporo polskich wątków, i nie mam na myśli wyłącznie Marcina Dorocińskiego w roli rosyjskiego zabójcy Igora. Swoją drogą Dorociński, choć potwornie przerysowany, kradnie każdą scenę tego filmu. Życzę mu, aby "Małżeńskie Porachunki" nieco szerzej otworzyły drzwi do świata europejskiej kinematografii. Choć kompletnie nie znam się na kinie duńskim, to wydaje mi się, że pozostali aktorzy wypadli bardzo dobrze. Przynajmniej na tyle dobrze, bym nie miał na co narzekać, a to już coś.
"Małżeńskie Porachunki" to swoista parodia hygge, tzw. duńskiego sposobu na szczęście. Porusza również temat duńskiej seksualności, o której sporo się pisze w Europie (sam trafiłem na kilka artykułów o tej tematyce). To z całą pewnością dosyć "duński" film, którzy może być trudno zrozumiały poza Skandynawią. Ale zwykłemu widzowi wystarczy, by się w miarę dobrze bawił.