"Sons of Anarchy" ("Synowie Anarchii")
O czym to jest: Przygody gangu motocyklowego.
Wniosek: Zwyczajna telenowela. Dla miłośników oper mydlanych.
Recenzja serialu:
Ileż to się nasłuchałem, jakim to genialnym serialem są "Synowie Anarchii"! Parę lat temu recenzenci rozpływali się nad wpływem tej produkcji na młodych Amerykanów, pochodzących z miasteczek zagubionych gdzieś w kontynentalnym interiorze. I kto wie, może faktycznie dla mieszkańców USA, dla których motocykl od dekad stanowi symbol wolności i niezależności, ma to aż takie znaczenie. Ale ja spróbowałem spojrzeć na "Synów Anarchii" bardziej obiektywnie.
I wiecie co dostrzegłem? Telenowelę. Zwykłą operę mydlaną, tyle że ubraną w skóry i jeżdżącą na harleyach. Główny bohater historii, przystojny blondyn imieniem Jax, jest wprawdzie członkiem gangu, ale to przecież nie czyni go złym człowiekiem... Ma serce na właściwym miejscu, opiekuje się chorym synkiem, dba o matkę i w ogóle jest super szlachetny. A że jest bandziorem? To tylko i wyłącznie dlatego, że jego tatuś założył gang, zresztą to nie miał być wcale gang, a rodzinny klub miłośników wolności! A tak w ogóle to koledzy Jaxa, handlujący bronią, narkotykami i innymi rzeczami, też są spoko kolesiami. Kochają się i kłócą jednocześnie, ale tak to już bywa w rodzinie. Gdy się spojrzy na to z tej perspektywy, "Synowie Anarchii" w niczym nie różnią się od na przykład "Desperate Housewives" - tam też nie brakowało zwrotów akcji (a nawet i zbrodni), ale wszystko sprowadzało się do uczuć głównych bohaterów. To może być interesujące, gdy oglądacie pierwszy serial tego typu. Ale kolejny z rzędu? E tam...
Naprawdę chciałem oglądać ten serial, bo uwielbiam Rona Perlmana, grającego tu szefa gangu. Ale najzwyczajniej w świecie szkoda mi czasu. I jeszcze te łzawe ballady pop-country grane w tle co bardziej nostalgicznych i emocjonalnych scen... Pasuję. Poczekam czegoś bardziej odkrywczego.
Wniosek: Zwyczajna telenowela. Dla miłośników oper mydlanych.