"The Promise" ("Przyrzeczenie")
O czym to jest: Historia ludobójstwa Ormian w Turcji w czasie I wojny światowej.
Wniosek: Bardzo ważny film, ale niestety zbyt melodramatyczny.
Recenzja filmu:
Niektóre filmy traktują o tak ważnych sprawach i wydarzeniach, że po prostu trzeba je nakręcić. Poziom widowiska staje się w takiej sytuacji niejako kwestią drugorzędną. Oczywiście im film sam w sobie jest lepszy, tym bardziej służy sprawie, o której opowiada. Niemniej dobrze otrzymać średnią produkcję o ważnej tematyce, niż nie mieć jej w ogóle.
To bardzo smutne, że po 100 latach tematyka ludobójstwa Ormian, dokonanego przez Turków w czasie I wojny światowej, nadal jest kwestią tabu. Rząd Turcji po dziś dzień wsadza do więzień tych, którzy głośno o tym mówią. Zresztą wymordowanie i wypędzenia 1,5 miliona Ormian nie było jedyną tragedią, jaka dotknęła tereny dawnego Imperium Osmańskiego na początku XX wieku - kolejną była wojna domowa z Grekami, o czym opowiada udany film "The Water Diviner" z Russellem Crowe'm. Jestem bardzo wdzięczny twórcom "The Promise", że z rozmachem podjęli się opisania rzezi Ormian, a co najważniejsze zaprezentowali ją zgodnie z faktami historycznymi. Dziesiątki milionów dolarów budżetu przyniosły efekt w postaci widowiska z epickim rozmachem, nakręconego w świetnych plenerach i z gwiazdorską obsadą. Szkoda, że zakulisowe działania tureckiego rządu (z masowym atakiem internetowych trolli włącznie) spowodowały, że film poniósł finansową klęskę. Na szczęście został nakręcony za prywatne pieniądze Kirka Kerkoriana, amerykańskiego milionera o ormiańskich korzeniach, więc żadne studio przez to nie zbankrutuje.
Nie jestem specjalnym fanem romansów, zwłaszcza opowiadających o "miłości w czasie wojny" i tego typu sercowych rozterkach. Dlatego żałuję, że twórcom nie udało się wznieść ponad poziom zwykłego melodramatu. Nie dość że spłyca to fabułę, to jeszcze czyni film całkowicie przewidywalnym. Widziałem na ekranie wystarczająco dużo miłosnych trójkątów, żeby odgadnąć jak to się skończy! Mam też wrażenie, że twórcy chcieli pokazać za dużo w jednym filmie. Tak jak nie da się opisać całego Holocaustu w ciągu dwóch godzin na ekranie, tak samo ciężko to zrobić z ludobójstwem Ormian. W mojej ocenie lepiej dobrze opisać pojedyncze wydarzenie, które swoim przebiegiem zaprowadzi widza od szczegółu do ogółu, a nie na odwrót. Przykładowo "The Promise" mógłby być lepszym filmem, gdyby np. skupił się tylko na legendarnej bitwie o górę Musa Dagh, albo na losie Ormian w Stambule. Liczę na to, że pewnego dnia inny odważny twórca podejmie się dalszego zgłębienia tej tematyki, bo jest jeszcze o czym opowiadać.
Oscar Isaac, jeden z moich ulubionych aktorów, jak do tej pory nigdy mnie nie zawiódł. Tak samo było tym razem, a jego rola to chyba największy atut tego filmu. Jest po prostu świetny! Podobnie solidny jest Christian Bale, a także doceniana przeze mnie od czasów "The Expanse" Shohreh Aghdashloo, starsza już aktorka o niesamowitym głosie. Nawet jeśli nie przepadacie za romansami albo kinem historycznym, to dla tej obsady warto zapoznać się z tym filmem. "The Promise" raczej nie zapisze się w annałach najlepszych produkcji w historii kina, ale na moją półkę trafi na pewno. Pewne historie po prostu należy znać.
Wniosek: Bardzo ważny film, ale niestety zbyt melodramatyczny.