"King Arthur: Legend of the Sword" ("Król Artur: Legenda Miecza")

O czym to jest: Wychowany na ulicy Artur musi zostać królem, by ocalić świat.

król artur legenda miecza film guy ritchie


Recenzja filmu:

Stylistyka Guya Ritchiego nie do końca do mnie przemawia. Jego "Sherlock Holmes" był wprawdzie wizualnie imponujący, jednak zabrakło w nim dobrej fabuły i zajmującego prowadzenia akcji. Podobne problemy spotkały najnowszą wersję przygód Króla Artura, tym razem - w przeciwieństwie do realistycznego "Króla Artura" z 2004 roku - osadzonych w klimacie czystej fantastyki.

Mówiąc czystej, mam na myśli totalnie czystej. "Legenda Miecza", podobnie jak nakręcone niedawno filmy "Saga Wikingów" czy "Siódmy Syn", wygląda jak ekranizacja przygód RPG. Mamy zatem sztampowego głównego bohatera osadzonego w fajnych, choć niewiarygodnych realiach, do tego klasyczną drużynę, sporo magii i czarów, potwory, ubranego na czarno (a jakże!) głównego przeciwnika oraz uproszczoną wersję wędrówki bohatera mitycznego. Dodajmy, że "Legenda Miecza" to kwintesencja kinowego postmodernizmu. Film zawiera w sobie kalki i zapożyczenia z niezliczonej ilości podobnych produkcji, zaczynając od "Gladiatora", a na "Robin Hoodzie: Księciu Złodziei" kończąc. Przedstawione na ekranie Londinium wygląda jak Rzym w miniaturce (jest nawet Koloseum), choć nie mam pojęcia skąd się w nim wzięła chińska szkoła gladiatorów kung fu. Miszmasz realiów i wizualnych rozwiązań przyprawia o zawrót głowy. Przykładowo podczas bitwy w scenie otwarcia zobaczycie olifanty z piramidami na grzbietach...

Najbardziej jednak ten film przypomina mi "Synów Anarchii". Główną przyczyną jest oczywiście ten sam aktor w roli głównej, ale swoje robi sposób prowadzenia historii. Artur walczy z dziedzictwem ojca, którego nigdy de facto nie poznał, a jego koledzy z londinionskiego gangu to w gruncie rzeczy grupa dobrych kumpli, którzy o siebie dbają i pilnują porządku w dzielnicy. Brzmi znajomo? Tylko harleyów brakuje... Swoją drogą w ten sposób dochodzimy do mojego największego zarzutu. To nie jest film o Królu Arturze! Za wyjątkiem powtórzenia imion bohaterów oraz paru motywów (jak Excalibur), nie ma tu za grosz klimatu oryginalnych mitów arturiańskich (dla porównania obejrzyjcie chociażby "Merlina" z Samem Neillem z 1998 roku). Mało tego, "Legenda Miecza" bardziej pasowałaby do historii o Robin Hoodzie niż Królu Arturze. Są nawet kolesie w kapturach strzelający z łuku jak zawodowi snajperzy!

Na szczęście film ma kilka bardzo mocnych punktów. Pierwszym jest wspomniana już warstwa wizualna, zabawa formą i montażem, wzbogacona na dodatek o piękne brytyjskie plenery i zdjęcia. Drugim jest muzyka - ścieżka dźwiękowa Daniela Pembertona to dla mnie jedno z większych odkryć ostatnich lat! Co do obsady to miło było ujrzeć kilka znajomych twarzy (w tym dwie z "Gry o Tron"), ale Charlie Hunnam jako Artur ciągnął całość w dół. Już pomijam fakt, że wyglądał jakby trafił tu z przypadku po drodze na plan "Wikingów"... Jego popis aktorski nie porywał, nie przyciągał uwagi i nie zachęcał do dalszego śledzenia przygód króla Brytów. To grzech śmiertelny dla przygodowego kina fantasy! 

Z samą warstwę wizualną dałbym cztery chomiki, ale muszę odjąć jednego za Charliego Hunnama. Daje nam to trzy, czyli ocenę dostateczną. Mogło być lepiej. 

Wniosek: Wizualnie i muzycznie bardzo ciekawe, ale fabularnie słabe.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger