"Atomic Blonde"
O czym to jest: Tajna agentka poluje na listę szpiegów w podzielonym Berlinie.
Wniosek: Źle napisane, nieporywające i zwyczajnie nudne.
Recenzja filmu:
Nie przepadam za kinem szpiegowskim, to żadna tajemnica. Ale przepadam za dobrym mordobiciem, strzelanką i wartkim, dobrze nakręconym kinem akcji. Przykładowo nie lubię za bardzo "Bourne'ów" z Mattem Damonem, ale takie "Dziedzictwo Bourne'a" - przez wielu odsądzane od czci i wiary - naprawdę doceniam. "Atomic Blonde" jest czasem nazywany "Jane Wick", na cześć kultowego "Johna Wicka" rzecz jasna - nic w tym dziwnego, bo za produkcję obydwu filmów odpowiadają albo ci sami, albo zakolegowani ze sobą ludzie. Niestety Charlize Theron to nie Keanu Reeves, a agentka Broughton to nie płatny zabójca Wick.
Od razu zaznaczam, że nie mam nic do Charlize Theron. Uwielbiam ją! To obok Tildy Swinton najbardziej plastyczna aktorka Hollywood, którą za pomocą makijażu i fryzury można albo mega wylaszczyć, albo turbo zbrzydzić. Przy okazji to również świetna aktorka, laureatka Oscara, która w graną postać wkłada całe serce. I widać to było w "Atomic Blonde" - Theron podczas produkcji przeszła przez morderczy trening walki, co przypłaciła zresztą kilkoma wybitymi zębami. Jej grze aktorskiej nie mam nic do zarzucenia. Podobnie wypada mi pochwalić całą plejadę świetnych postaci drugoplanowych - mojego ukochanego Jamesa McAvoya (rzecz jasna), moją ulubienicę Sofię Boutellę oraz niezwykle szczupłego, kultowego Johna Goodmana. Każdy z nich stanął na wysokości zadania.
Drugą zaletą "Atomic Blonde" jest scenografia w klimacie zachodnioniemieckiego pop-artu lat 80. Neony (dużo neonów!), blond peruki, białe lateksowe stroje, bezkarny konsumpcjonizm i dekadencja w cieniu żelaznej kurtyny - starsi z Was dobrze wiedzą, jak było postrzegane RFN w tamtym okresie. Kręcenie filmu w Berlinie oraz Budapeszcie przyniosło zamierzony efekt. RFN, NRD, mur berliński, Stazi, MI6 i KGB - wszystkie pionki są na swoim miejscu i prezentują się świetnie. Z tej układanki naprawdę dałoby się złożyć coś kultowego, porywającego i na swój sposób odkrywczego. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Niestety nigdy się tego nie dowiemy, bowiem twórcy filmu najwyraźniej zgubili gdzieś kartki ze scenariuszem (bo nie wierzę, że Kurt Johnstad - człowiek, który napisał dwie części "300" - mógł popełnić coś takiego). Chaos w fabule "Atomic Blonde" jest tak porażający, że przynosi niemalże fizyczny ból. Przez bite dwie godziny filmu bohaterowie snują się po ekranie w poszukiwaniu tajemniczej listy szpiegów, która ma moc odwrócenia losów Zimnej Wojny. Kto ją sporządził i po co, to już pozostaje zagadką - tak samo zagadkowe jest jej znaczenie, skoro wszędzie dookoła komunizm wali się w gruzy, a upadek muru to nawet nie kwestia miesięcy, a godzin. Po co w takich realiach szpiedzy różnorakich mocarstw zabijali się nawzajem i ryzykowali życiem, przekraczając granicę? Nie lepiej było nalać sobie kieliszka wódki i zwyczajnie poczekać...?
Scenariusz "Atomic Blonde" był tak dziurawy jak budżet ZSRR pod koniec lat 80. Naprawdę się starałem, ale nie byłem w stanie stwierdzić kto tu był zdrajcą, kto wrogiem, a kto przyjacielem i o co w tym wszystkim chodziło. A zresztą, mówiąc szczerze, nie bardzo mnie to obchodziło. Co najgorsze "Atomic Blonde" to film zwyczajnie nudny! Zachwalane wszem i wobec kilkunastominutowe mordobicie na jednym ujęciu bez cięć (wliczając w to pościg samochodowy) jest bez wątpienia ciekawe pod względem technicznym, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Jak na film akcji "Atomic Blonde" jest niepokojąco pozbawiona tempa - obawiam się nawet, że wszystko co interesujące widzowie mogli wcześniej zobaczyć w trailerze. Doceniam wprawdzie realizm scen walki (Theron po bijatyce z wielkimi facetami wygląda przynajmniej tak, jak ktoś na jej miejscu wyglądałby w rzeczywistości), ale to za mało. I jeszcze te sceny liryczne, wątek lesbijski... Czy ogólnoświatowa szydera z Keanu Reevesa rozpaczającego nad psem w "Johnie Wicku" nikogo niczego nie nauczyła?
Dałbym jednego chomika w ocenie, ale podwyższam o jeden stopień ze względu na scenografię i aktorstwo. Niestety mimo to "Atomic Blonde" to film co najwyżej mierny. Nie polecam.
Wniosek: Źle napisane, nieporywające i zwyczajnie nudne.