"Lucky" ("Szczęściarz")
O czym to jest: Stary ateista poszukuje sensu życia.
Wniosek: Wspaniałe pożegnanie wielkiego aktora.
Recenzja filmu:
Wszyscy znacie Harry'ego Deana Stantona, nawet jeśli o tym nie wiecie. Ten zmarły w zeszłym miesiącu 91-letni aktor zagrał w ponad 200 produkcjach! Większość z nich to filmy niezależne (dlatego też mało znane nad Wisłą), produkcje telewizyjne lub małe role w większych kinowych hitach, które łatwo przegapić. Jednakże czujne oko miłośników popkultury na pewno dostrzegło Stantona chociażby w rolach Bretta w pierwszym "Obcym", Mózga z "Ucieczki z Nowego Jorku", Św. Pawła z "Ostatniego Kuszenia Chrystusa" czy w końcu zarządcy kempingu z "Twin Peaks". Całe to życiowego doświadczenie Stantona osiągnęło kulminację w rewelacyjnym, kameralnym filmie "Lucky", który mieliśmy okazję zobaczyć dzięki American Film Festival we Wrocławiu.
Ciężko będzie Wam trafić na ten film, ale jeśli tylko będziecie mieli okazję go obejrzeć, nie wahajcie się ani chwili. To debiut reżyserski Johna Carrolla Lyncha, którego znacie głównie jako aktora (ostatnio zagrał jednego z braci McDonaldów w "The Founder"). Nie mylcie go z legendarnym Davidem Lynchem (zbieżność nazwisk przypadkowa) - choć jako ciekawostkę dodam, że David Lynch również wystąpił w "Lucky" w rewelacyjnej roli Harolda, zrozpaczonego właściciela zaginionego żółwia. J.C. Lynch zafundował nam liryczną opowieść o starym człowieku u schyłku życia, którego biografia w wielu miejscach pokrywa się z życiorysem samego Stantona. Postawiony przed faktem nieuchronnej śmierci ze starości, główny bohater (tytułowy Lucky) postanawia się z nim zmierzyć i zaakceptować nieuniknione. Nie ułatwia tego fakt, że jest twardogłowym ateistą, zatem nie liczy po śmierci na żadne zaświaty lub chóry anielskie. Mimo to nie poddaje się rozpaczy i z każdym dniem walczy, by pozostać wiernym samemu sobie.
W pewien sposób "Lucky" to manifest ateizmu, ale ja widzę w tym filmie hołd dla siły ludzkiego ducha i potęgi spokoju, świadczącej o szlachetności charakteru. Jest tu nawet spora dawka buddyjskiej filozofii, przemyconej w wojennej opowieści w wykonaniu dawno niewidzianego Toma Skerritta. Jeśli oglądaliście zeszłoroczny hit "Paterson" z Adamem Driverem, to odnajdziecie w "Lucky" podobny poetycki nastrój, pełen zadumy i rozważań nad sensem życia. To jednocześnie kameralne i niezwykle wzniosłe kino, które ma coś do przekazania widzom. To film przez duże F. Jedno z tych dzieł, dla których warto chodzić do kina. I, jak przystało na pożegnanie Harry'ego Deana Stantona, ważne i znaczące. Polecam.
Wniosek: Wspaniałe pożegnanie wielkiego aktora.