"Justice League" ("Liga Sprawiedliwości")

O czym to jest: Batman i przyjaciele ratują świat przed kosmitami.

Recenzja filmu:

W czerwcu 2017 zastanawiałem się na blogu "Co dalej z uniwersum DC?" Teraz już chyba wiem. A może raczej - wiem, że wciąż nic nie wiem. Co gorsza, nie wiedzą też tego producenci. Po rewelacyjnej "Wonder Woman", która stanowiła promień światła wśród nowych ekranizacji komiksów DC, nadciągnęła "Liga Sprawiedliwości", czyli coś w rodzaju marvelowskich "Avengersów". Tylko z jakim efektem? Odpowiedź nie jest taka prosta! Tak się bowiem składa, że "Liga Sprawiedliwości" istnieje aktualnie w dwóch wersjach - dwugodzinnej kinowej (autorstwa Jossa Whedona) oraz czterogodzinnej (!) reżyserskiej, autorstwa Zacka Snydera. I te dwie wersje filmu, mimo że w dużej mierze składają się z tych samych lub podobnych scen, są tak kompletnie różne, że wymagają dwóch osobnych recenzji. A zatem - do dzieła!

liga sprawiedliwości film recenzja joss whedon

Wersja kinowa - Joss Whedon

Na początku krótkie przypomnienie, które wyjaśni wiele kwestii: oryginalnie reżyserem "Ligi" był Zack Snyder - człowiek który popełnił "Batman v Superman", czyli film pełen płytkiego patosu, kiepskich efektów specjalnych i żenujących zwrotów akcji ("Marthaaaaaa!"). Pod koniec zdjęć Snyder wycofał się z produkcji na skutek rodzinnej tragedii. Stery filmu przejął Joss Whedon, ulubieniec fanów SF i twórca wspomnianych "Avengersów" oraz "Czasu Ultrona". Whedon wywrócił wszystko do góry nogami i nakręcił pół filmu od nowa, wycinając przy okazji część zatrudnionych aktorów oraz twórców (m.in. kompozytora ścieżki dźwiękowej). W konsekwencji otrzymaliśmy hybrydę, która w połowie przypomina typowo snyderowskie "mroczne" kino chwały, a z drugiej typowo whedonowską kumplowską przygodówkę. Skutkiem tego jest daleko idąca niekonsekwencja, bo "Liga" próbując zadowolić miłośników obydwu koncepcji rozczarowuje tak jednych, jak i drugich.

Myślę, że gdyby Joss Whedon kręcił film od początku, przygody Batmana i jego towarzyszy broni wyglądałyby zupełnie inaczej - bardziej lekko, przygodowo i atrakcyjniej dla odbiorcy. Ponadto wciąż uważam, że kręcenie zbiorczego filmu przed solowymi przygodami bohaterów (a więc na odwrót, niż zrobił to Marvel) nie przyniosło dobrego efektu. Skutkiem tego jest przymusowa i skrócona historia takich postaci jak Flash, Cyborg i Aquaman, która zajmuje niemalże pół filmu, pogłębiając wrażenie chaosu w scenariuszu. Ale nie to jest najgorsze. "Liga" w wielu miejscach jest po prostu nudna! Oglądanie rozdartych emocjami bohaterów sprawdza się tylko do pewnego momentu. A ponieważ widzowie mają za sobą już kilka filmów z tego uniwersum, wszyscy mają serdecznie dość gadania i liczą na trochę akcji! Tej oczywiście w "Lidze" nie brakuje, szkoda tylko że ponownie jest ubogacona kiepskimi efektami specjalnymi, które z całą pewnością za parę lat będą wyglądać jak dzisiaj smok w "Wiedźminie", a więc żenująco. 

A skoro już przy żenujących elementach mowa. Jeśli rozdawano by Złotą Malinę za dialogi, to "Liga Sprawiedliwości" byłaby murowanym zwycięzcą. Batffleck mamrotał uniesione teksty o nadciągającej ciemności, Superman zastanawiał się jak pachnie, Flash rzucał suche teksty o tym jak to jest głodny, Aquaman wygłaszał quasi-gangsterskie odzywki, Cyborg stał na drugim tle z naburmuszoną miną, a Wonder Woman... cóż, ona niewiele mówiła, ale to nie szkodzi, bo w przypadku Gal Gadot wystarczy, by po prostu była na ekranie. Serio, "Liga" powinna być podręcznikowym przykładem w szkole scenarzystów jak NIE pisać dialogów. Tak daleko im do bystrości "Ant-Mana", głębi "Logana" czy obrazoburczego humoru "Deadpoola"! Jest to smutne tym bardziej, że wiemy po Whedonie, iż potrafi z siebie wykrzesać prawdziwą iskrę bożą w tym zakresie (patrz "Firefly"). Tym razem po prostu nie podołał.

No to sobie pokrytykowałem! Teraz czas na trochę pochwał, bo na szczęście "Liga" nie jest tak tragiczna, jak mogłoby się zdawać. Wprawdzie Batffleck w gumowym wdzianku jest tak samo marny jak poprzednio, a Superman tak samo sztywny (hehe), to reszta drużyny nadrabia to z nawiązką. Wonder Woman jak zwykle wygląda jak bogini ekranu, Aquaman jest uroczo morsko-barbarzyński (i wywija trójzębem aż miło!), Flash od pierwszej sceny wzbudza sympatię, a Cyborg pokazuje wielki potencjał drzemiący w tej postaci. Znakomita była też sekwencja antycznego starcia z kosmitami, w której wszystkie plemiona ludzi, nadludzi i bogów zjednoczyły się przeciwko najeźdźcom w epickiej walce o przetrwanie (wyglądało to jak bitwa ludzi i elfów z Sauronem w "Drużynie Pierścienia"). Potęga! Uniwersum DC samo w sobie dalej ma ogromny potencjał na mnóstwo fajnych historii, trzeba je tylko umiejętnie wykorzystać. I jest mi strasznie przykro, że dostarczane obecnie filmy nie spełniają oczekiwanych norm jakości - zwłaszcza, że nie wyobrażam sobie, by np. Wonder Woman mógł zagrać ktoś inny, niż Gal Gadot. Dlatego gdy nieuchronnie pewnego dnia ogłoszą reboot całej serii, będę się jednocześnie cieszył, jak i rozpaczał.

"Liga Sprawiedliwości" jest lepsza niż myślałem, ale gorsza niż powinna być. Twórcy uniwersum zrobili najpierw dwa kroki do przodu, a teraz jeden krok w tył. Mimo wszystko cała seria porusza się w dobrą stronę. Pytanie tylko, czy tak wolną wędrówkę wytrzymają portfele producentów i cierpliwość widzów?

Wniosek: Znośne, ale po takim filmie oczekuje się więcej.



Wersja reżyserska - Zack Snyder

liga sprawiedliwości HBO Max zack snyder cut
Dawno temu ukułem sobie prywatny hasztag #IBelieveInZackSnyder - obejrzawszy bowiem wszystkie ówczesne filmy tego twórcy wychodziłem z założenia, że to co wypuści na ekran nie ma prawa być złe. Niestety Snyder zawiódł mnie okrutnie przez "Batman v Superman" (choć sporo naprawiła poszerzona wersja reżyserska), w której podczas oglądania kilkukrotnie przepalił mi się żenadometr. Niestety "Liga Sprawiedliwości", ta która wyszła w kinie i którą podobno próbował "naprawić" Joss Whedon, nie okazała się specjalną rewelacją. Dlatego też sceptycznie się odniosłem do czterogodzinnej wersji "Ligi", którą w 2021 opublikował Zack Snyder w swoim autorskim montażu. Och jakże się myliłem! I uwielbiam się mylić w taki sposób!

To było naprawdę, ale to naprawdę dobre kino (jak na standardy superbohaterskiego naparzania się pikselami po ryjach, oczywiście). Zack Snyder miał rację mówiąc, że to producenci i ówczesna sytuacja (tragiczna śmierć córki) nie pozwoliły mu dokończyć filmu w takiej formie jaką planował i przedstawić kompletnej wizji, zapoczątkowanej jeszcze w "Man of Steel". Teraz, nieograniczony czasem ekranowym i presją kinowego terminu premiery, mógł wypuścić dzieło dopracowane, przemyślane i atrakcyjne dla widza. Brawo! Takie podejście rozumiem, szanuję i gorąco zachęcam, by było stosowane jak najczęściej (kto wie, może faktycznie zmierzch kin i świt ery serwisów streamingowych zapewni twórcom taką swobodę: film wyjdzie dopiero wtedy, kiedy będzie skończony, ani dnia wcześniej).

Żeby nie być gołosłownym: Joss Whedon wypuścił film poprawny, ale bezpłciowy, zmieniony w dość przaśną popcornową rozrywkę dla mentalnych nastolatków. Zaprezentowane tam postacie były ledwo cieniem tego, co dla nich planował Zack Snyder. Jedyne czego mi szkoda w porównaniu obydwu wersji to kilku niezłych żartów autorstwa Whedona, ale jestem w stanie ponieść tą ofiarę w zamian za usunięcie najbardziej żenującego tekstu o Supermanie, który zastanawiał się jak pachnie (dziękuję panie Snyder!). Fabuła wersji Snydera ma naprawdę ręce i nogi, i choć nie odpowiada na wszystkie pytania typu pełnej genezy "Knightmare'u" (czyli sekwencji snu Batmana - tu odpowiedź miał przynieść aktualnie skasowany sequel "Ligi"), to przynajmniej cała reszta jest logicznie poprowadzona od A do Z - tu ze wskazaniem na wątek Steppenwolfa i Mother Boxów. A ponadto Flash i Cyborg, czyli dwójka superbohaterów która nie doczekała się jeszcze solowego filmu, miała tu okazję w pełni rozwinąć swoje skrzydła. Cyborg okazał się wręcz kluczowy dla scenariusza, a ponieważ Whedon pokazał w kinie może 20% jego wątku (i to nie najlepsze 20%), to teraz rozumiem dlaczego aktor grający Cyborga jest z nim na stopie wojennej. Z kolei Flash zamiast zlęknionego dzieciaka jak u Whedona, u Snydera okazał się być koniem pociągowym akcji, a nie jedynie źródłem komicznych wstawek (jego sekwencja przekraczania prędkości światła wręcz zamiata widza po ziemi!). Ponadto samo wskrzeszenie Supermana ma nareszcie konkretny powód, inny niż to że "nikt inny nie potrafi zjednoczyć superbohaterów", co musicie przyznać zawsze brzmiało dziwnie. No i na samym końcu wspomnijmy Wonder Woman, która zamiast whedonowskiej niepewnej siebie panny powraca do roli antycznej maszyny do siekania potworów, którą niewątpliwie jest. O to chodziło!

Oczywiście film Zacka Snydera nie jest pozbawiony wad. Pewne sekwencje są za długie, przyśpieszenie kamery w niektórych scenach akcji irytuje, CGI leje się wiadrami z ekranu, a i nie wszystkie pytania widzów (póki co) zostały zaspokojone. Ale mimo to widz kończy seans z poczuciem satysfakcji i chęcią dalszej przygody w tym uniwersum. A to chyba pierwszy raz od bardzo długiego czasu, kiedy film DC przyniósł mi takie uczucie. Dziękuję za te udane cztery godziny i przyłączam się do akcji - #ReleaseJusticeLeague2! 

Wniosek: Prawdziwe odkupienie dla uniwersum DC! Świetna rozrywka!


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger