"Murder on the Orient Express" ("Morderstwo w Orient Expressie")

O czym to jest: W luksusowym pociągu ginie pasażer. Detektyw rozpoczyna śledztwo.

morderstwo w orient expressie film recenzja branagh depp ridley dench

Recenzja filmu:

Jednocześnie żałuję i cieszę się, że nigdy nie czytałem "Morderstwa w Orient Expressie" autorstwa Agathy Christie. Żałuję, bo teraz znając finalne rozwiązanie tytułowej zagadki kryminalnej, nie będę mógł aż tak dać się wciągnąć w fabułę powieści. Ale cieszę się, bo dzięki temu mogłem w pełni doświadczyć filmu w kinie i ocenić go nie przez pryzmat oryginału, ale jako historię samą w sobie.

Sam nie wiem, jak ocenić Kennetha Branagha jako reżysera. Z jednej strony do dziś zachwycam się jego "Henrykiem V" i uważam go za najlepszą ekranizację tego szekspirowskiego dramatu. Z drugiej zaś wiem, że Branagh ma na koncie słabego "Thora" czy dość zachowawczego w formie "Kopciuszka". Na szczęście "Morderstwo w Orient Expressie" w miarę mu wyszło, choć chyba bardziej z powodu doskonałego scenariusza oraz wybitnej gry aktorskiej, niż reżyserii. Ale ponieważ to Branagh wystąpił w głównej roli detektywa Herkulesa Poirota, drugiej po Sherlocku Holmesie literackiej legendzie w zakresie zagadek kryminalnych, to i tak możemy mu podziękować za dobrze wykonaną robotę - i to mimo faktu, że jego Poirot jest hybrydą Christophera Waltza z "Django" i Kurta Russella z "Tombstone". Co ciekawe, jego kreacja na pewno spodoba się też fanom "Detektywa Monka", rzecz jasna z powodu kompulsywnych dziwactw bohatera.

Muszę wspomnieć, że "Morderstwo w Orient Expressie" jest filmem przepięknym wizualnie, doskonale oddającym dekadencki klimat lat 30. z nutką geopolitycznych światowych tragedii na horyzoncie. Jeśli lubicie takie widoki, to koniecznie sięgnijcie również po "Grand Budapest Hotel" - arcydzieło z tej samej półki. Niemniej, jeśli odrzucimy aspekt wizualny, nie sposób nie zauważyć, że dzieło Branagha jest bardzo zachowawcze w formie i przypomina bardziej teatr telewizji niż pełnokrwisty film fabularny. Przyznam, że byłem trochę rozczarowany, bo po znakomitym trailerze spodziewałem się większej awangardy (może nie aż takiej jak np. w filmach Guy'a Ritchiego, no ale jednak). Ponadto ze smutkiem stwierdzam, że w finalnych scenach, gdy zagadka kryminalna zostaje rozwiązana, zabrakło mi katharsis i porządnego ładunku emocjonalnego. Pewne tropy były zbyt oczywiste, inne zaś zbyt naiwne lub niepotrzebnie wprowadzone - ale może to być wina literackiego oryginału, a nie nieudolności scenarzysty.

Wspomniałem już o grze aktorskiej, ale muszę do niej wrócić raz jeszcze, bo jest o czym mówić. Brahaghowi udało się zgromadzić na ekranie prawdziwą armię gwiazd kina - starczy wymienić choćby Michelle Pfeiffer, Johnny'ego Deppa, Penelope Cruz, Judi Dench, Willema Defoe, Dereka Jacobiego czy Daisy Ridley! Wprawdzie niektórzy z nich nie mieli zbyt wielu okazji, by wykazać się na ekranie (zwłaszcza Cruz i Dench), ale mimo to sama ich obecność podniosła poziom produkcji o co najmniej jeden punkt. W Hollywood określa się takie zjawisko mianem ensemble cast i czasem wyłącznie dla takiej obsady warto obejrzeć dany film. Na szczęście tym razem w parze idzie szła też piękna scenografia i znośna fabuła, a więc wyszło całkiem nieźle.

Wszystko wskazuje na to, że jeszcze zobaczymy na ekranie Kennetha Branagha jako Herkulesa Poirota, bowiem w planach jest już sequel - "Śmierć na Nilu". Ten sam reżyser, ten sam scenarzysta. Czy będzie lepiej? Oby!

Wniosek: Dobre, ale liczyłem na większy pazur.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger