"The Captains"

O czym to jest: Spotkanie Williama Shatnera z innymi aktorami grającymi kapitanów w "Star Treku".

the captains recenzja filmu star trek shatner kirk picard stewart

Recenzja filmu:

Ostatnią moją recenzją w 2017 roku będzie - tak się jakoś złożyło - pierwszy opisany na tym blogu film dokumentalny. Nie byłbym sobą, gdyby sprawa nie dotyczyła filmu dokumentalnego związanego z science fiction, prawda? Ponieważ ostatnie półtora roku spędziłem z misją poznania wszystkich filmów i seriali z klasycznej serii "Star Trek", wydawało się naturalnym, abym sięgnął do produkcji związanej z tym uniwersum. Padło na "The Captains" autorstwa Williama Shatnera - aktora grającego kapitana Kirka - i jego spotkanie ze wszystkimi innymi aktorami grającymi kapitanów w tej serii (wliczając w to również Chrisa Pine'a, czyli młodego Kirka z nowej serii "Star Trek").

Liczyłem na nostalgiczne wspomnienie wszystkich dopiero co obejrzanych seriali, kilka ciekawych uwag i anegdot, oraz lepsze poznanie aktorów i ich wglądu na grane postacie. Niestety otrzymałem wyłącznie gejzer próżności, pychy i zwykłego buractwa w wykonaniu Shatnera. Nie dziwię się już, czemu tak spuchł na starość - jego ego jest rozdęte do rozmiarów czerwonego olbrzyma na skraju supernowej. Przez półtorej godziny filmu Shatner zdążył porównać się do Patricka Stewarta i twierdzić, że jest takim samym "klasycznym" aktorem jak on (!!!), siłować się na rękę z Chrisem Pine'm (po co?), udowadniać Kate Mulgrew, że kierują nią wyłącznie kobiece hormony, pleść metafizyczne bzdury przy fortepianie z ewidentnie najaranym Avery Brooksem oraz śpiewać na koniu ze Scottem Bakulą. Dodajmy, że Shatner nie pozwalał gościom dojść do głosu, przerywał im i najzwyczajniej w świecie nie słuchał, co mają do powiedzenia. Jedyne co go interesowało, to kolejny monolog o tym, jak grając kapitana Kirka wywarł wielki wpływ na światową kulturę. Aż dziw, że Amerykańska Akademia Filmowa dalej przyznaje Oscary, a nie Williamy, prawda?

Co najgorsze, "The Captains" nie wnosi absolutnie nic do wiedzy przeciętnego widza. Bo co to za odkrycie, że aktorstwo to ciężki kawałek chleba, za który niejednokrotnie płaci się życiem osobistym? Każdy, kto jest choć trochę obeznany w tematyce kinematografii wie, że właśnie tak to wygląda. A rola kapitana statku kosmicznego nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem - może prócz tego, że trzeba chodzić w zabawnym wdzianku, mówić bzdury z kamiennym wyrazem twarzy i dzielnie znosić bijatyki z gumowymi potworami i obrywanie styropianowymi głazami. Ale żeby o tym robić film dokumentalny? Po co?

Fajnie, że William Shatner miał kiedyś swoje pięć minut i wniósł coś do światowej popkultury. Dziękujemy, następny proszę. Świat i tak o nim zapomni. Tak jak powinien zapomnieć o "The Captains".

Wniosek: Megalomański bełkot. Nie da się tego oglądać.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger