"Ant-Man and the Wasp" ("Ant-Man i Osa")
O czym to jest: Ant-Man próbuje uratować kobietę z wymiaru kwantowego.
Wniosek: W porządku, ale liczyłem na więcej.
Recenzja filmu:
No i nadeszła kolejna zadyszka w "Marvel Cinematic Universe". W odniesieniu do sequela fantastycznego "Ant-Mana" brzmi to bardzo dziwnie, bo teoretycznie wszystko było tu jak w pierwszej części - te same postacie, ten sam klimat, a nawet gagi lecące dokładnie z tej samej półki. I może właśnie o to chodzi. Pierwszy "Ant-Man" był czymś świeżym, lekko szalonym, z jajem i werwą. Niestety - że tak zacytuję "Mistrza i Małgorzatę" - nie ma czegoś takiego jak druga świeżość. Pewne rzeczy udają się tylko raz.
Mimo moich sporych zastrzeżeń byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym ocenił ten film niżej niż na 4 chomiki na sześć możliwych. "Ant-Man and the Wasp" to mimo wszystko dobre kino rozrywkowe - ale tylko dobre. Może to też kwestia nadmiernych oczekiwań, bo po świetnym gościnnym występie tego bohatera w "Civil War" liczyłem na nową, spektakularną solową przygodę. A tymczasem otrzymaliśmy familijną opowieść o rodzinie Pymów (w składzie: Michael Douglas, Michelle Pfeifger i Evangeline Lilly), w której Ant-Man był wyłącznie dodatkiem. I to jest mój główny zarzut: nie można robić solowego filmu o superbohaterze, w którym wspomniany bohater gra drugie tło! Jeszcze gdyby go przytłoczyła jedna postać (vide Iron Man dominujący trzecią część "Kapitana Ameryki"), to jakoś dałoby się to zrównoważyć - takie zresztą było chyba założenie, skoro tytuł wyraźnie wspomina Evangeline Lilly jako Wasp, stawiając ją na równi z Ant-Manem. Ale i Michaela Douglasa było tu tak samo dużo! No i jeszcze trzeba doliczyć nieco czasu ekranowego na przeciwnika w postaci Ghost, jej mentora, kumpli Ant-Mana i paru nieco zagubionych zbirów... Niestety ten tłum spowodował, że sam Ant-Man faktycznie zniknął gdzieś w wymiarze kwantowym i tyle go widzieliśmy. A to niedobrze.
Drugim problemem filmu był wyraźny brak czarnego charakteru. Czy była nim Ghost? Mam do tego spore wątpliwości - dziewczyna wzbudzała raczej sympatię i współczucie widzów. A może był nim Walton Goggins w roli miejscowego zbira? Również raczej nie, skoro stanowił raczej irytujące utrapienie niż realne zagrożenie. Koniec końców fabuła "Ant-Man and the Wasp" skupiła się raczej na familijnym dramacie rodziny Pymów, i to dramacie za mało wykorzystanym. Szalony psychodeliczny wymiar kwantowy dawał o wiele większe możliwości ostrej jazdy po bandzie - a sekwencja z niesporczakami niebezpiecznie przypominała mi "Star Trek: Discovery", co również świadczy na niekorzyść oryginalności fabuły.
"Ant-Man and the Wasp" nieco mnie wynudził. Ale to nie jest zły film - po prostu w żaden sposób nie wnosi nic nowego do uniwersum. A to niedobrze w przypadku dwudziestego filmu z serii. W tym momencie jedyna droga do sukcesu to nieustająca ucieczka do przodu. Liczę na to, że kolejna wizyta Ant-Mana na ekranie przebiegnie o wiele lepiej!
Wniosek: W porządku, ale liczyłem na więcej.