"Pod Mocnym Aniołem"
O czym to jest: Deliryczne przygody pisarza-alkoholika.
Wniosek: Bardzo prawdziwe studium alkoholizmu. W zasadzie film dokumentalny.
Recenzja filmu:
W ramach przygotowań do premiery najnowszego hitu Wojtka Smarzowskiego, czyli "Kleru", postanowiłem nadrobić jedyny film w jego reżyserii, którego jeszcze nie widziałem - czyli "Pod Mocnym Aniołem". To ekranizacja semi-autobiograficznej powieści Jerzego Pilcha, krakowskiego literata i przy okazji skrajnego alkoholika. Główny bohater książki (i filmu) również ma na imię Jerzy, jest krakowskim pisarzem, i przez całe życie walczy z nałogiem alkoholowym. Zazwyczaj nieskutecznie.
Alkoholizm to polska choroba narodowa, zresztą charakterystyczna dla całego bloku wschodniego z Rosją włącznie. Pokuszę się o to, by nazwać "Pod Mocnym Aniołem" polską odpowiedzią na "Trainspotting". O ile w krajach zachodnich największe spustoszenie społeczne czynią narkotyki, to w Polsce robi to wódka. Pita na umór, niezależnie od statusu społecznego, wieku i płci. W filmie obserwujemy końcową stację długiej ścieżku upadku, która zazwyczaj zaczyna się od kieliszka do towarzystwa, a kończy na izbie wytrzeźwień lub w klinice odwykowej. Nasz bohater przez cały film kursuje na przemian pomiędzy kliniką, a własnym mieszkaniem zamienionym w alkoholową melinę. Zaliczane co rusz deliryczne napady odrywają go coraz bardziej od rzeczywistości, w której czeka na niego młoda, piękna żona. Jednak w starciu ze skrajnym nałogiem przegra wszystko i wszyscy - również (a może zwłaszcza) ci najbliżsi.
Zwykłem mawiać, że oglądanie filmu Smarzowskiego to jak wizyta w ulubionym teatrze. Grają tam ci sami aktorzy, ale za każdym razem w innych wcieleniach i innym wydaniu (mało tego, niektórzy zaliczyli w "Pod Mocnym Aniołem" po dwie role). Po raz pierwszy w kolekcji "mord" Smarzowskiego pojawił się Robert Więckiewicz, wspaniały aktor, który tutaj wzniósł się na wyżyny doskonałości. To oczywiście nie koniec, bo jak można się spodziewać zagrali tu też m.in. Arkadiusz Jakubik, Jacek Braciak, Marian Dziędziel, Marcin Dorociński, Lech Dyblik, Kinga Preis czy Andrzej Grabowski - a więc dokładnie te osoby, których się spodziewacie po dziele Smarzowskiego. Dzięki nim po raz kolejny miałem wrażenie, jakbym oglądał film dokumentalny i wyrywki z prawdziwego życia - poszarpane, psychodeliczne, oniryczne i potwornie przerażające. Oto Polska właśnie.
Wniosek: Bardzo prawdziwe studium alkoholizmu. W zasadzie film dokumentalny.