"Kler"
O czym to jest: Grzeszny żywot trójki księży.
Wniosek: Wstrząsający, wybitny i niezwykle potrzebny film.
Recenzja filmu:
Wojtek Smarzowski nie kręci filmów na próżno. Nie robi też ich dla pieniędzy (co jest o tyle przewrotne, że "Kler" pobił absolutny rekord frekwencji w historii kin w Polsce). Każde jego dzieło (a powstało ich do tej pory siedem) jest niczym film Quentina Tarantino - doskonale wyważony, wstrząsający i poruszający najczulsze struny w duszy widza. O ile jednak Tarantino stawia na rozrywkę i groteskę, to Smarzowski każe Polakom spojrzeć w najmroczniejsze zakamarki naszej narodowej duszy. I jak można się spodziewać, nie każdemu spodoba się, co tam znajdzie.
Śmiem twierdzić, że "Kler" to najlepszy film Smarzowskiego, porównywalny poziomem z "Drogówką", ale jednak lepszy, bo nie epatujący naturalizmem, wulgaryzmem i szokującymi obrazami. Większości brutalnych scen nie widzimy, bo nie ma takiej potrzeby - wyobraźnia podpowiada nam wszystkie szokujące szczegóły. A tych niestety nie brakuje, bowiem Smarzowski w "Klerze" zabrał się za temat grzechów polskiego (i światowego) Kościoła. Ktokolwiek uważnie śledzi rzeczywistość, ten wie, że jest z czego wybierać: chciwość, korupcja, pedofilia, zakłamanie, podwójna moralność, klientelizm, arogancja, grabież i okrucieństwo. I choć te paskudne cechy nie oddają pełnego obrazu Kościoła i księży - bo jest wśród nich wielu porządnych ludzi - to ich nagromadzenie jest chyba większe niż w jakiejkolwiek innej grupie społecznej (no, może z wyjątkiem polityków i śmietanki biznesu). Co jednak najgorsze, Kościół pozostaje poza jakąkolwiek kontrolą i może robić, co mu się żywnie podoba. Za naszym - obywateli - cichym przyzwoleniem. Może więc czas na jakieś poważne zmiany?
Wyprzedzająca cenzura środowisk prawicowych okrzyknęła "Kler" filmem antykościelnym na długo przed premierą. I jak na prawicowców przystało, także tym razem pomylili się całkowicie. Smarzowskiemu udało się stworzyć dzieło kompletne, w którym - podobnie jak w "Wołyniu" - zebrał do kotła wszystko co złe i dobre, po czym zaprezentował w równych, wyważonych proporcjach. Co więcej, nie ograniczył się wyłącznie do czarno-białego obrazu "dobrych" i "złych" księży. Bohaterami filmu jest trzech duchownych. Pierwszy (Arkadiusz Jakubik) jest proboszczem z powołania, który angażuje się w życie patologicznej dzielnicy, walcząc jednocześnie z głębokimi traumami przeszłości. Drugi (Jacek Braciak) jest szemranym karierowiczem marzącym o Watykanie, który za pomocą korupcji i towarzyskich układów czyni tyle samo dobrego, co złego. No i trzeci (Robert Więckiewicz), który - wspomagając się wódką - klepie biedę na zabitej dechami wsi, jednocześnie mierząc się z siłą miłości do kobiety i wizją posiadania rodziny. Każdy z nich na swój sposób jest dobrym kapłanem, ale też i skrajnym grzesznikiem. Każdy ma też powody tego, co robi i przyczyny, dla których stał się takim człowiekiem. W zasadzie jedyną stricte negatywną postacią jest tu chciwy arcybiskup (znakomity Janusz Gajos), w którym nie pozostało już nic z człowieczeństwa. Bardzo w tym przypomina polski episkopat, zatem nic dziwnego, że taka postać się tu pojawiła. Tu warto zaznaczyć, że gdyby "Kler" kręcili Amerykanie, każdy z wymienionych aktorów miałby murowaną nominację do Oscara - są aż tak dobrzy!
Na szczęście Smarzowski nie ograniczył się tylko do przedstawienia postaci. W tle fabuły toczy się bowiem potężna pedofilska intryga, godna wysokiej klasy thrillerów. A na sam koniec widz pozostaje z pytaniem, kto tak naprawdę był w tej opowieści czarnym charakterem. Może nikt? A może wszyscy? Jedno jest pewne - po seansie film nikogo nie pozostawi obojętnym. A to jest nieodłączna cecha prawdziwie wybitnych dzieł kinematografii.
"Kler" to dogłębne studium ludzkiej psychiki ukazujące jasno, że każdy nosi w sobie tyle samo dobra, co zła. A to, czy zakłada do pracy koloratkę, nie ma żadnego znaczenia.
Wniosek: Wstrząsający, wybitny i niezwykle potrzebny film.