"Broken Flowers"
O czym to jest: Podstarzały playboy wyrusza w podróż, by odnaleźć swojego syna.
Wniosek: Bardzo intrygujące, liryczne, filozoficzne kino. Świetne!
Recenzja filmu:
Przy okazji premiery "Patersona" obiecałem sobie, że nadrobię filmografię Jima Jarmusha. Trochę mi zeszło, ale słowa dotrzymałem - zacząłem od bardzo chwalonego "Broken Flowers", dramatu obyczajowego z Billem Murrayem (jego druga najlepsza rola po "Lost in Translation"), który zdobył Złotą Palmę w Cannes. I nie mam wątpliwości, że była to zasłużona nagroda!
To film powolny, liryczny, pełen filozoficznych przemyśleń w głowie zarówno postaci, jak i widzów. Don Johnston (w tej roli Murray) to cyniczny, zblazowany, podstrzały playboy, który osiągnął w życiu wszystko co chciał. Pewnego dnia dostaje różowy anonimowy list od kochanki z dawnych lat, która informuje go, że ma syna. Przy pomocy jedynego przyjaciela (Jeffrey Wright, gwiazda "Westworld") nasz bohater wyruszy w sentymentalną podróż i odwiedzi swoje dziewczyny z dawnych lat, próbując zgadnąć która z nich napisała list i czy jego syn istnieje naprawdę.
Ale jak to w takich filmach bywa, to nie o odnalezienie syna tu chodzi, ale o podróż jako taką. Chcąc nie chcąc Bill Murray będzie się musiał zmierzyć z własną przeszłością. Jak zareagują na jego obecność dziewczyny (m.in. Sharon Stone i Tilda Swinton) z dawnych lat? Czy tak bardzo się zmieniły? A może to on się zmienił... lub wcale nie? "Broken Flowers" nie daje jasnej odpowiedzi na żadne z postawionych pytań. Wszystko zależy od interpretacji widza, a reżyser umiejętnie podrzuca różne tropy niczym okruszki chleba. Wraz z ostatnią sceną pozostajemy w głębokiej zadumie i refleksją na temat życia jako takiego. I właśnie tego wymagam od bardzo dobrego kina. Polecam!
Wniosek: Bardzo intrygujące, liryczne, filozoficzne kino. Świetne!