"Glass"
O czym to jest: Superbohaterowie są badani w szpitalu psychiatrycznym.
Wniosek: Świetnie zakończenie rewelacyjnej trylogii, której nikt się nie spodziewał!
Recenzja filmu:
Tak się jakoś złożyło, że najnowsze dzieło M. Night Shymalana, czyli "Glass" wieńczące trylogię "Unbreakable", stanowi dokładnie 500 recenzję na tym blogu! To niezwykłe, że padło akurat na ten film. Produkcje w reżyserii Shyamalana (te kameralne - bo o wysokobudżetowym, tragicznym "After Earth" czy "The Last Airbender" nie będziemy tu rozmawiać) były i są dla mnie niezwykłym przeżyciem. Shyamalan jak mało który reżyser potrafi zachęcić aktorów do subtelnej, niezwykle intymnej gry aktorskiej, w której każdy gest i każde słowo mają kolosalne znaczenie. A że jeszcze porusza do tego często tematykę na pograniczu horroru, science fiction i fantasy - w to mi graj!
Nakręcony prawie dwadzieścia lat temu "Unbreakable" wniósł niezwykły powiew świeżości do kina superbohaterskiego, które - jak sami wiecie - aktualnie przeżywa prawdziwy złoty wiek. I na tym by się skończyło, aż tu nagle trzy lata temu Shyamalan zaprezentował "Split", który zupełnie nieoczekiwanie okazał się być sequelem oryginalnego dzieła. W tym momencie nie było już wyboru - światowa publika chóralnie zażądała trzeciej części, w której mieli powrócić wszyscy główni bohaterowie w osobach Bruce'a Willisa, Samuela L. Jacksona i Jamesa McAvoya! I zaprawdę powiadam Wam - dostaliśmy czego chcieliśmy! "Glass" nie zdobędzie nigdy może Oscara w kategorii Najlepszy Film, ale jest dokładnie tym, co oczekujemy od takiego kina. To świetnie nakręcona, dokładnie rozplanowana i sprawnie zrealizowana psychologiczna zabawa, podobnie jak "Unbreakable" rzucająca nowe spojrzenie na tematykę superbohaterską. Rzadko kiedy zwieńczenie trylogii tak wspaniale łączy wszystkie wątki!
Oczywiście nie obyło się bez pewnych zgrzytów. Przez sporą część filmu miałem wrażenie, że Shyamalan zgromadził na ekranie za dużo wielkich nazwisk naraz, przez co przestał panować nad tłumem (zwłaszcza, że McAvoy po raz kolejny zagrał kilkanaście różnych postaci). Na szczęście moje obawy rozwiały się w klimatycznym finale, w którym wszystko idealnie się zazębiło - i to z szokującym zwrotem fabuły (dodajmy - podwójnym!). Wtedy zrozumiałem, że Shyamalan od początku do końca wiedział, co robi. Na szczęście przez lata nauczyłem się cierpliwości i tego, by nie oceniać filmu przed ujrzeniem napisów końcowych. A czasem i po!
Chyba największą niespodzianką był ponowny angaż wszystkich aktorów z poprzednich części - moją największą radość wzbudził powrót Spencera Treata Clarka, dwie dekady temu po prostu sympatycznego chłopaka grającego syna Bruce'a Willisa, a aktualnie dorosłego faceta i całkiem niezłego aktora! Podobny powrót dawnych gwiazd miał miejsce niedawno przy okazji trzeciego sezonu "Twin Peaks". Zapamiętajcie moje słowa - aktorzy nie wracają do ról sprzed dwóch dekad, jeśli nie mają ku temu naprawdę dobrego powodu! A dla widzów oznacza to, że nadchodzi naprawdę dobry film.
Mam nadzieję, że M. Night Shyamalan nie zboczy znów z obranej drogi i będzie jeszcze kręcił kameralne hity przez wiele następnych lat. Nie wiem, czy doczekamy się czwartej części z uniwersum "Unbreakable". A nawet jeśli nie, to te trzy wystarczą z nawiązką!
Wniosek: Świetnie zakończenie rewelacyjnej trylogii, której nikt się nie spodziewał!