"Chernobyl" ("Czarnobyl")
O czym to jest: Prawdziwa historia katastrofy w Czarnobylu.
Wniosek: Poruszające, wstrząsające i prawdziwe.
Recenzja miniserialu:
Gdy tylko usłyszałem, że HBO zabiera się za ekranizację katastrofy czarnobylskiej, nie musiałem nawet oglądać trailera. Wiedziałem że jest to coś, co chcę i muszę zobaczyć. Po pierwsze dlatego, że produkcje telewizyjne od HBO prezentują prawdopodobnie najwyższy na świecie poziom jakości. A po drugie – tematyka! Czarnobylem i wszystkim co z nim związane interesuję się od lat. Nie pamiętam tego (gdy katastrofa się zdarzyła miałem pół roku), ale ponoć moi rodzice jako pracownicy naukowi mieli dostęp do jodu i dystrybuowali go po całej wsi, w której mieszkamy. Pamiętam też, że ojciec jeszcze przez kolejne lata sprawdzał te rzeczy, które były w ogrodzie w maju 1986 roku, za pomocą licznika Geigera…
Pewnie dlatego, że mam sporo wiedzy o wszystkich wadach i zaletach energetyki jądrowej, jestem jej ogromnym zwolennikiem. Nie licząc energii geotermalnej, wiatrowej i słonecznej to aktualnie najczystsze i najbardziej efektywne źródło prądu, bez którego nie byłoby cywilizacji. Tylko czy bezpieczne? Przykład katastrofy w Fukushimie pokazuje, że niestety wszystkiego nie da się przewidzieć. Ale już taka historia jak w Czarnobylu zapewne by się nie wydarzyła, gdyby nie miała miejsca w nakręcanym spiralą kłamstw i niekompetencji Związku Radzieckim u kresu swej potęgi.
Sami twórcy „Czarnobyla” mówili, że serial opowiada nie o energetyce jądrowej jako takiej, a o cenie kłamstw. Cenie którą niestety zapłaciły prawdopodobnie tysiące osób (liczby poszkodowanych nigdy nie uda się ustalić), a jej efekty widać do dzisiaj. Pod tym względem produkcja HBO robi piorunujące wrażenie! Dawno nie oglądałem tak szczerej, przerażająco prawdziwej historii, w której nie trzeba było nawet specjalnie naciągać faktów. Postacie, wydarzenia, okoliczności – wszystko to było na wyciągnięcie ręki. Główny bohater „Czarnobyla”, profesor Legasow istniał naprawdę i faktycznie odegrał niebagatelną rolę w ratowaniu świata. Tu dodam, że Jared Harris wcielający się w jego rolę zrobił na mnie tak piorunujące wrażenie, że jeśli nie dostanie za to Nagrody Emmy oficjalnie ogłoszę bojkot (zachwyconym jego kreacją polecam również serial „The Terror” w podobnym klimacie). Równie wybitny był Stellan Skarsgård jako minister Szczerbina, tępy partyjny aparatczyk który musiał dorosnąć do roli prawdziwego męża stanu. O wspaniałych postaciach drugoplanowych (Paul Ritter jako Diatłow!!!) mógłbym napisać osobny artykuł, więc to może kiedy indziej. Uwierzcie mi gdy mówię, że nie da się zagrać lepiej w miniserialu, niż zrobiła to ekipa „Czarnobyla”.
Muszę też wspomnieć o scenografii, która przekroczyła pewną granicę. To nawet nie jest tak, że mieliśmy do czynienia z idealnym odwzorowaniem sowieckich realiów roku 1986. To już na nikim nie robi wrażenia. „Czarnobyl” zatarł granicę między scenografią a rzeczywistością. Spora w tym zasługa kręcenia scen w prawdziwych postsowieckich blokowiskach, ale to oczywiście nie wszystko. Gadżety, fryzury, makijaż… Stawiam tezę, że również nie da się tego zrobić lepiej niż w „Czarnobylu”.
Ten miniserial pokazuje jasno co się dzieje z ludźmi, gdy opęta ich ideologia i zmusi do posłuszeństwa machiną strachu i donosicielstwa. Z powodzeniem czynią to niestety współczesne rządy populistów w Polsce i na całym świecie. Szczęście w nieszczęściu że nie mamy elektrowni jądrowej – wyobrażacie sobie „dobrą zmianę” z misiewiczami jako nowymi Diatłowami? Bo ja niestety tak… Może obejrzenie „Czarnobyla” otworzy choć kilka umysłów i da im do zrozumienia, że z pewnymi rzeczami po prostu nie wolno igrać. Inaczej czeka nas marny los.
Wniosek: Poruszające, wstrząsające i prawdziwe.