"1917"
O czym to jest: Dwóch posłańców musi przejść przez front z pilną wiadomością.
Wniosek: Wstrząsające, oszałamiające kino. Nie można przegapić.
Recenzja filmu:
Co jakiś czas trafia się film, który zmienia oblicze kina. Czasem jest to zasługa formy, czasem treści, a czasem po prostu odpowiedniego momentu na opowiedzenie danej historii. W przypadku „1917” jest to suma wszystkich tych elementów. Od lat narzekałem, że choć w tematyce II wojny światowej kino powiedziało już bardzo wiele, to I wojna światowa (o wiele krwawsza pod względem militarnym) wciąż jest traktowana po macoszemu. Wszystko jednak wskazuje na to, że „1917” szeroko otworzy drzwi w Hollywood przed tą tematyką. Nareszcie!
„1917” jest dla kina wojennego tym, czym dawno temu okazał się „Szeregowiec Ryan”. Nawet i tematyka jest podobna – w obydwu przypadkach jednym z kluczowych wątków fabuły jest braterska więź, która okazuje się silniejsza niż dbanie o własne bezpieczeństwo. Drugie podobieństwo to stopień naturalizmu – do dziś scena lądowania w Normandii w „Szeregowcu Ryanie” jest wzorem jak realistycznie pokazać okrucieństwo wojny. Tym tropem poszli twórcy „1917”, pokazując nam apokaliptyczny krajobraz zachodniego frontu I wojny światowej. Kilometry transzei (głębokich i technologicznie zaawansowanych jak miejskie ulice), błoto, szczury, wszechobecne trupy, pułapki i śmierć na każdym kroku… Człowiek szczerze się dziwi, jak ktokolwiek mógł przeżyć tą wojnę i wrócić cały do domu. Te obrazki mieszają się z idyllicznym krajobrazem oddalonym ledwie setki metrów dalej za linią frontu – zielone łąki, kwitnące drzewa… Wojenny świat „1917” jak mało który film doskonale oddaje absurd i bezsens konfliktów zbrojnych, w których nigdy nie ma wygranych – są sami przegrani.
Reżyser Sam Mendes zachwycił świat fantastyczną otwierającą sekwencją w „Spectre”, nakręconą na jednym ujęciu. Tym razem poszedł krok dalej i nakręcił tak cały film, bez żadnych widocznych śladów montażu! Osobiście uwielbiam tą technikę – stosuje są Quentin Tarantino, a także Alejandro Iñárritu (przypomnijcie sobie „Birdmana”). Niemniej to właśnie „1917” należy się obecnie palma pierwszeństwa w tej kategorii. Ten film będzie pokazywany we wszystkich szkołach operatorów filmowych na całym świecie. To absolutny majstersztyk przejmujących zdjęć i powalającej, ciągnącej się na setki metrów scenografii, ubogaconej świetną grą aktorską. Zapamiętajcie sobie nazwisko aktora grającego głównego bohatera - George MacKay. To młody aktor (aktualnie 27 lat) na fali wznoszącej, ja do tej pory miałem okazję obserwować go w „Captain Fantastic”, a na liście mam jeszcze jego rolę Hamleta w „Ophelii” oraz Neda Kelly’ego w „True History of the Kelly Gang”. Czuję w kościach, że o tym aktorze będzie jeszcze głośno!
Mógłbym godzinami rozpisywać się po kolei nad każdym fenomenalnym aspektem tej produkcji – a jest ich tyle, że nie wiedziałbym od czego zacząć, nawet omawiając scena po scenie! Genialny i kultowy film obroni się sam i nie ma powodu, bym musiał wskazywać jego zalety – widać je już po samym zwiastunie. Zainteresowanym widzom powiem jedynie, że przy skali i naturalizmie „1917” taka „Dunkierka” wygląda jak kino familijne. Dlatego osobom o słabszych nerwach, które nie przepadają za mocnymi widokami, radzę zachować daleko idącą ostrożność podczas seansu.
Dziękuję Samowi Mendesowi, że przywrócił światu pamięć o I wojnie światowej. Jakby nie patrzeć film „Wings” z 1927 roku, traktujący również o tej tematyce, zdobył pierwszego Oscara w historii za najlepszy film! Jeśli ten zaszczyt przypadnie i „1917”, będzie to prawdziwy, wyczekiwany od dawna powrót do domu. Historia kołem się toczy!