"Wiedźmin"

O czym to jest: Przygody smutnego łowcy potworów.

wiedźmin polski serial 2002 michał żebrowski zbigniew zamachowski

Recenzja serialu:

Po tym jak zakończyłem seans pierwszego sezonu "The Witcher" poczułem spory niedosyt przygód wiedźmina Geralta. To był więc najlepszy czas, by przypomnieć sobie po latach pierwszą próbę podejścia do tematu, a więc polski serial "Wiedźmin" z 2002 roku. Tu zaznaczę, że mam na myśli 13-odcinkowy serial, a nie film pod tym samym tytułem, który wyszedł w 2001 roku. Jakość wspomnianego filmu jest po dziś dzień symbolem żenady i kompromitacji polskiej kinematografii, więc spuśćmy na niego zasłonę milczenia. Tu mała dygresja - zauważyliście, że w naszym Kraju Kwitnącej Cebuli wszystko robi się na opak? Nakręcenie jednocześnie filmu kinowego i serialu do telewizji nie jest przecież czymś nowym, robi się tak na całym świecie. Tyle że w normalnych krajach wypuszcza się do kin np. pilota serialu (względnie finał), a resztę odcinków zostawia do telewizji. Niestety twórcy "Wiedźmina" postanowili wziąć trzynaście godzin materiału i pociąć go do dwugodzinnej produkcji. No i w ten sposób wyszło co wyszło...

Dlatego też zapomnijmy o filmie raz na zawsze. Przykro mi tylko, że jego klęska pociągnęła na dno cały serial - do tego stopnia że nigdy nie ukazał się na DVD. Wielka szkoda, bo polski "Wiedźmin", choć jest produkcją totalnie inną od "The Witcher", ma swoje ogromne zalety. Zacznijmy od głównego bohatera - w polskiej wersji wcielił się w niego Michał Żebrowski. Jego Geralt w ciągu trzynastu odcinków przeszedł pełną ewolucję, od naiwnego idealisty o mentalności ufnego dziecka, przez cynicznego mruka, aż do zdeterminowanego wymiatacza, który nie boi się stanąć bez broni naprzeciwko grupy rycerzy (cytuję: "Nie potrzeba mi miecza, wezmę sobie od nich"). Chudy, ponury i wiecznie strapiony Geralt okazał się być postacią, której widz raczej nie polubi, ale mimo to będzie jej kibicował. Taki typowy antybohater, i to jeszcze zanim ten typ postaci stał się modny w światowej telewizji. Starania Żebrowskiego uzupełniają świetne kreacje drugoplanowe - rzecz jasna Zbigniewa Zamachowskiego jako Jaskra (w przeciwieństwie do "The Witcher" jego postać nie była tu komediowym śmieszkiem, a raczej matejkowskim Stańczykiem). Świetna jest Grażyna Wolszczak jako histeryzująca czarodziejka Yennefer, Anna Dymna jako stoicka kapłana Nenneke, nieodżałowany Maciej Kozłowski jako złoczyńca Falvick, no i mój ulubieniec - Andrzej Chyra jako Borch Trzy Kawki! Swoją drogą znanych nazwisk przewinęła się tu cała masa: Olbrychski, Gruszka, Buzek, Peszek, Milowicz, Łukaszewicz, Dygant... Jak to w typowym polskim serialu, cała masa znajomych twarzy!

Drugą zaletą "Wiedźmina" jest rewelacyjny klimat. To wolno snująca się opowieść, kreślona z odcinka na odcinek i co ciekawe dość konsekwentna i logiczna w konstrukcji fabuły. Wieloletnie przeskoki między epizodami pozwoliły na sprytne rozwinięcie postaci, dzięki czemu nawet nieznający oryginalnych książek widz nie powinien się pogubić. Do tego warto doliczyć fantastyczną ścieżkę dźwiękową Grzegorza Ciechowskiego, w tym urokliwe ballady śpiewane przez Zamachowskiego jako Jaskra. Nie można też zapomnieć o zdjęciach polskich plenerów, świetnie przywołujących na myśl około-średniowieczny klimat (ten stukot końskich kopyt po prawdziwym bruku średniowiecznego zamku - tego nie da się w pełni oddać w żadnym studio). Osobiście cenię też bardzo choreografię, nawiązującą wprawdzie (i to bardzo) do stylu walki samurajów, ale w końcu wiedźmini walczyli katanami więc - czemu nie! 

Czemu więc serial nie zyskał należnego uznania wśród widzów? Nie licząc wspomnianego wcześniej wpływu filmu kinowego, trzeba zaznaczyć że w "Wiedźminie" jest bardzo duży pierwiastek teatralności. Ktoś nieobeznany z tym jak mówią i zachowują się aktorzy na scenie teatru może nie złapać klimatu - wtedy to co zobaczy będzie wydawać się sztuczne, przerysowane i amatorskie. "Wiedźmin" przypomina bardziej teatr telewizji niż hollywoodzki serial, a przez to wymaga odpowiedniego oswojenia się z formą. Dodatkowo sporo efektów specjalnych (z legendarnym smokiem na czele) wygląda dość żenująco, i to nawet jak na ówczesne standardy. Szkoda że twórcy nie trzymali się zasady "mniej znaczy więcej" - wszystkie niedoróbki technologii bez problemu dałoby się ograć klimatem, odpowiednim oświetleniem i montażem kamery. Ale cóż, głównym producentem był tu nie kto inny, jak sam Lew Rywin - a od niego, jak wiemy, nie powinniśmy się spodziewać zbyt dużej przenikliwości umysłu.

Tym samym polski "Wiedźmin" pozostaje produkcją na ogół zapomnianą, choć jej echa rezonują po dziś dzień (Michał Żebrowski wciąż nie może się wyzbyć łatki Geralta w niektórych środowiskach). Warto by każdy widz przekonał się sam, na ile podejdzie mu ta produkcja. O ile dacie radę ją gdziekolwiek zobaczyć, rzecz jasna!

Wniosek: Jeśli się tylko kupi konwencję to jest to całkiem niezły serial!


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger