Netflix - czy serwisy streamingowe to trzynasta muza?
W mitologii greckiej muzy były boginiami sztuki i nauki. Od kiedy na świecie ponad 100 lat temu pojawiło się kino, zwykło je się określać mianem "dziesiątej muzy". Powstałą później telewizję nazywa się "jedenastą", a internet i gry - "dwunastą". Jednak w ostatnich latach jesteśmy świadkami czegoś nowego, co zmieni rynek rozrywki i popkultury jeszcze bardziej, niż do tej pory. Tym czymś są serwisy streamingowe typu "video on demand" (VOD), wśród których rola chorążego przypadła Netflixowi.
Netflix powstał w USA w 1997 roku, wpierw jako wypożyczalnia filmów DVD rozsyłająca płyty odbiorcom za pośrednictwem poczty. W 2007 do swojej oferty dodał wypożyczanie filmów za pośrednictwem mediów strumieniowych, a wszystko to dzięki powszechnemu dostępowi do internetu. Dalej już poszło - w ciągu kolejnej dekady Netflix stał się prawdziwym gigantem, z ponad 100 milionami abonentów, obecnością na całym świecie (wyłączając Chiny, Syrię i Koreę Północną) i miliardami dolarów obrotu. Ale rynek nie znosi próżni - tam gdzie niegdyś królował tylko Netflix, dziś za rogiem czyhają jego konkurenci: Disney+, HBO Max czy Amazon Prime.
Można by stwierdzić, że Netflix to nic innego jak serwis online do oglądania filmów - i owszem, jest nim, ale również czymś znacznie większym. Netflix wprowadził rewolucję w sposobie postrzegania telewizji, zacierając granicę między "małym" a "srebrnym" ekranem. Nie oznacza to, że Hollywood może pakować manatki, a wszystkie kina można przerobić na knajpy i galerie sztuki - a przynajmniej jeszcze nie teraz. Ale Netflix zmienił świat w sposób, którego nie da się już odwrócić.
Po pierwsze: uszanował czas widza. Stara "dwunasta muza", czyli telewizja (coraz bardziej ignorowana przez młodsze pokolenia), działała niczym radio - oferowała stałą obecność w każdym domu, nawet przez 24 godziny na dobę. Tydzień oczekiwania na kolejne odcinki nie był więc niczym strasznym, bo w międzyczasie wystarczyło zmienić kanał i skupić uwagę na czymś innym. Najbardziej popularne seriale miały moc pustoszenia ulic - gdy nadchodził czas emisji, wszyscy zasiadali przez ekranami, bo jak się przegapiło odcinek to już koniec, nie było możliwości powtórki! Netflix poszedł inną drogą, udostępniając cały sezon serialu naraz. Dzięki temu od razu widz miał możliwość urządzenia maratonu - np. całego weekend z Netflixem i ukochaną produkcją. W ten sposób Netflix stał się zjawiskiem kulturowym, a idea "wieczoru z Netflixem" zaczęła mieć drugie znaczenie. Mistrzowskie posunięcie!
Po drugie: mnogość wyboru. Na samym początku Netflix był agregatem ofert wytwórni i telewizji z całego świata. Gdy jednak konkurenci zauważyli jak wielkie pieniądze się za tym kryją, postanowili stworzyć własne serwisy VOD, wycofując je z biblioteki giganta. Wtedy jednak Netflix przeszedł do kontrnatarcia i zaczął kręcić własne produkcje, nie szczędząc przy tym pieniędzy. Światowa popkultura otrzymała dzięki temu dziesiątki filmów i seriali, które odbiły się szerokim echem. Wymienię choćby parę najbardziej znanych tytułów: "The Witcher", "Narcos", "Stranger Things", "House of Cards"...
No i po trzecie: szturm na pozycje kin. Netflix ściągnął do współpracy najlepszych reżyserów i aktorów, umożliwiając im środki i platformę dystrybucji do takich projektów, jakie tylko mogą sobie zamarzyć. I wtedy zdarzyło się coś, czego nikt nie przewidział: wielkie kinowe hity, które normalnie trafiłyby na kinowy ekran walcząc o atencję widza, zaczęły lądować w domu widza w dzień premiery! Taki na przykład "The Irishman", "Marriage Story" czy "The Highwaymen" (wymieniając tylko tytuły z 2019 roku) jakością i poziomem absolutnie w niczym nie ustępują oscarowym produkcjom! Doszło nawet do ostrej wojny pomiędzy producentami na tle tego, czy filmy Netflixa mają prawo startować po Oscary - póki co tak, pod warunkiem że przynajmniej częściowo pojawiły się w kinach.
Jednym słowem Netflix spowodował, że kino za pośrednictwem internetu zmieniło się w telewizję, nie tracąc przy tym nic ze swojej magii i poziomu. I to nie zwykłą telewizję, a telewizję instant, dostosowaną do współczesnych potrzeb, rozwoju społecznego i technologii. Dlatego też uważam wszystkie serwisy streamingowe za "trzynastą muzę" - a w zasadzie dziecko wszystkich muz XX wieku. Dziś to Netflix, a wkrótce też jego najwięksi konkurenci, będą nadawać ton odnośnie tego co i jak oglądamy w domu (podjęto już nawet pierwsze eksperymenty produkcji, w których to widz w czasie rzeczywistym decyduje, jak potoczy się akcja - patrz "Bandersnatch"). Wygra ten, kto dostarczy produkt najlepszej jakości, a zatem finalnie skorzystamy na tym my wszyscy!