"Star Trek: Picard"
O czym to jest: Emerytowany admirał Picard wyrusza w swoją ostatnią misję.
Wniosek: Świetna produkcja, łącząca w sobie zalety "Star Treka" ze wszystkich epok.
Recenzja serialu:
Ostatnie czego bym się spodziewał po klasycznej serii "Star Trek" to obwieszczenie, że Patrick Stewart po 18 latach od premiery filmu "Nemesis" powróci do roli Jean-Luc Picarda! Na szczęście życie jest pełne niespodzianek i niedawny renesans serialowego "Star Treka" rozpoczęty przez "Discovery" przyniósł również kolejne kosmiczne przygody Federacji Zjednoczonych Planet, kontynuujące akcję "do przodu", a nie "do tyłu" w linii czasowej, śmiało idąc tam, gdzie nikt nie poszedł wcześniej!
Moja ogólna ocena jest jak najbardziej pozytywna. Twórcy serialu wykonali kawał solidnej roboty, tworząc 10-odcinkową opowieść puszczającą oko zarówno do wieloletnich fanów jak i nowych widzów znających wyłącznie trekowe filmy i seriale, które powstały w ostatnich latach. Głównym zrębem fabuły jest kwestia sztucznej inteligencji (androidów), którą po raz pierwszy poruszono w "The Next Generation" za pomocą postaci komandora Daty. Tutaj jego wątek - teoretycznie zakończony w "Nemesis" - ma swój ciąg dalszy i jestem pod wrażeniem jak bardzo konsekwentnie go poprowadzono. Głównymi złoczyńcami po raz kolejny zostali Romulanie, choć nie wszyscy, czego dowodem jest postać romulańskiego ninja Elnora, wiernie towarzyszącego Picardowi w jego kosmicznych zmaganiach. Cieszę się również, że nie zapomniano o Borgach, najlepszym wrogu jakiego wydało to uniwersum - i to jeszcze w jakim stylu! Powrót takich postaci jak Seven of Nine z "Voyagera" czy Hugh ze wspomnianego "The Next Generation" musiał wzbudzić entuzjazm każdego fana wychowanego na oryginalnych produkcjach. Ale to oczywiście nie są dokładnie te same, szablonowe postacie, które mogły z powodzeniem istnieć w latach 80 czy 90. "Picard" jest bowiem trekowym serialem na miarę drugiej dekady XXI wieku. Każda z postaci ma swoje demony i dylematy moralne, a także sporo za uszami (z morderstwem i alkoholizmem włącznie). Nawet sam posągowy Picard, tu postawiony przed obliczem nieuchronności starości i śmierci, mierzy się z grzechem własnej arogancji, który kosztował życie miliardów istot. Jako widz właśnie tego oczekuję od "Star Treka" - stawiania poważnych pytań i filozoficznych rozważań adekwatnych do współczesności. Czapki z głów panie i panowie twórcy!
Na koniec specjalne ukłony kieruję rzecz jasna do samego Patricka Stewarta, który udowadnia że jest jednym z najlepszych klasycznych aktorów "starej gwardii", łączącym w sobie wszystkie zalety teatru i telewizji. Gładko wrócić w buty tej samej postaci po niemal dwóch dekadach - to potrafią tylko prawdziwi fachowcy. I choć oczywiście "Picard" ma swoje wady, dłużyzny, pewne skróty fabularne czy jazdę po schematach, to jedno jest pewne - wespół z "Discovery" przywrócił życie temu wspaniałemu uniwersum, które (mam nadzieję) potrwa kolejne kilka dekad. Live long and prosper!
Wniosek: Świetna produkcja, łącząca w sobie zalety "Star Treka" ze wszystkich epok.