"Good Omens" ("Dobry Omen")
O czym to jest: Anioł i demon muszą powstrzymać koniec świata.
Wniosek: Fajne, ale nieco za bardzo zachowawcze w formie. Za to świetne jako ekranizacja książki.
Recenzja miniserialu:
Jeśli istnieje coś takiego jak wierna ekranizacja książki, to "Dobry Omen" może służyć za podręcznikowy przykład! Ale nic w tym dziwnego, bo showrunnerem i scenarzystą produkcji był jeden z autorów oryginalnej książki, legendarny Neil Gaiman. Drugim autorem był nie kto inny jak równie legendarny i niestety niedawno zmarły Terry Pratchett. Co ciekawe obydwaj panowie, jeszcze za życia Pratchetta, przymierzali się do tej ekranizacji od lat. Śmierć Terry'ego przerwała te plany i pewnie nic by z nich nie wyszło gdyby nie list, który Pratchett wysłał post-mortem do Gaimana, prosząc go by doprowadził do realizacji projektu. I tak oto dzięki Amazon Prime mamy okazję poznać jeden z ciekawszych kawałków brytyjskiej fantastyki!
Fabuła jest dość prosta, ale zarazem wciągająca: oto zgodnie z zapisami w Biblii nadszedł czas na armageddon. Rozpocznie się w Anglii. W sobotę popołudniu. A Antychrystem, jak się okazuje, jest 11-letni chłopiec który bardzo kocha swojego psa, i z którego rodzice mogą być dumni. W tej właśnie decydującej chwili los świata legnie w rękach pewnego anioła imieniem Azirafal (miłośnika starych książek i dobrych restauracji) oraz demona imieniem Crowley (fana klasycznych Bentleyów i zespołu Queen). Panowie całkiem nieźle urządzili się na Ziemi przez ostatnie sześć tysięcy lat, delikatnie pomagając sobie od czasu do czasu, tak by "centrala" (zarówno ta na górze, jak i na dole) była zawsze zadowolona i nie zadawała zbędnych pytań. Poza tym to bosko-diabelskie parcie do wojny ostatecznej jest nieco bezsensowne, nieprawdaż? Chcąc nie chcąc anioł z demonem (w towarzystwie niezłomnej dwuosobowej Armii Tropicieli Wiedź, jednej prawdziwej wiedźmy oraz sympatycznej ladacznicy/medium) zewrą szyki by stanąć przeciwko siłom Nieba, Piekła i Czterech Motocyklistów Apokalipsy!
Brzmi nieco absurdalnie? Nic dziwnego, bo książka "Dobry Omen" i bardzo wierny jej miniserial reprezentują klasyczny nurt brytyjskiego humoru absurdu, czerpiąc z tego samego źródła co "Monty Python" albo "Czarna Żmija". To taki typ humoru który się z miejsca łapie, albo nie. Ja należę do tego pierwszego typu odbiorcy, zresztą książkowy "Dobry Omen" od lat posiadam na półce w swojej bibliotece. Jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ekranizację zrobiono nieco za dobrze! Każdy szczegół dopracowano w najmniejszym detalu, odwzorowano niemal każdy gag i każdy książkowy zwrot akcji. Efekt jest taki, że miniserial miejscami bywa po prostu... nudny. I to jest trudna prawda dla wszystkich literackich purystów: jeśli spróbujecie przenieść książkę na ekran w formie 1:1, nie da się tego oglądać! Forma pisana i forma "ruchomych obrazków" to zupełnie inne metody narracji opowieści. To co wypada rewelacyjnie w jednym medium, zupełnie nie odnajdzie się w drugim (najlepszy przykład prosto z "Dobrego Omenu": nieporozumienie z mruganiem przez zakonnice-satanistki, rewelacyjne i zabawne w książce, nudne i przegadane w filmie). Dlatego też miniserial wypada trochę za bardzo zachowawczo, miejscami tracąc tempo i zainteresowanie widza.
Ale nie myślcie że to oznacza, że powinniście odpuścić seans "Dobrego Omenu"! Bo należy go poznać z dwóch powodów: jeden nazywa się Michael Sheen, a drugi David Tennant! To co obydwaj panowie robią z rolami Azirafala i Crowleya jest po prostu mistrzostwem świata. Sheen paradoksalnie miał trudniejsze zadanie, musząc zaprezentować na wskroś dobrego anioła, który jest jednocześnie dość tchórzliwy i zły na samego siebie, że tak dobrze się czuje w towarzystwie starego kumpla Crowleya. Co do Tennanta, to fani "Doktora Who" wiedzą że jest to aktor niezwykle plastyczny i z naturalną charyzmą, dzięki czemu każda scena z jego udziałem to prawdziwy samograj! Również postacie drugoplanowe rządzą, ze szczególnym wskazaniem na Johna Hamma jako Gabriela (to jak do tej pory drugi najlepszy Gabriel, po Tildzie Swinton w "Constantine", jakiego widziałem w historii kina i telewizji!). Poziom zaniża jedynie dziecięca załoga "gangu Adama", ale ja też nigdy specjalnie nie należałem do fanów oglądania przygód dzieci na ekranie, więc mogę być uprzedzony.
Polecam "Dobry Omen" by poznać prawdziwy klasyk brytyjskiej fantasy w nowoczesnej, schludnie zrobionej formie (scenografia i efekty specjalne są świetne)! Całość to sześć długich odcinków, więc przygotujcie sobie spory zapas herbaty i ciastek, bo dojście do finału trochę zajmie. Ale po wyłączeniu ekranu powinniście zostać z uśmiechami na twarzach - a o to przecież chodzi!
Wniosek: Fajne, ale nieco za bardzo zachowawcze w formie. Za to świetne jako ekranizacja książki.