"WandaVision"
O czym to jest: Superbohaterka po utracie ukochanego kreuje fikcyjną rzeczywistość na wzór idealnego amerykańskiego miasteczka. Ale w tej iluzji nie wszystko jest takie jak się wydaje.
Recenzja serialu:
Bierzemy się za kolejną odsłonę "Marvel Cinematic Universe", tym razem w formie pierwszego oficjalnego serialu z uniwersum! Choć tak po prawdzie jest to druga odsłona serialowych przygód postaci Marvela - pierwszą było skasowane już uniwersum telewizyjne Marvela, rozpoczęte przez "Agent Carter", w którym to seriale nawiązywały do filmów (ale już nie odwrót). Tym jednak razem wszystko jest oficjalne - nowe seriale mają być w pełni wymienne z produkcjami kinowymi. A zaszczyt chorążego tej nowej fali przypadł tytułowi "WandaVision", rozprawiającego się z tytułową dwójką pobocznych superbohaterów uniwersum i ich małżeńskiej relacji.
Ogólna moja reakcja jest jak najbardziej pozytywna! To co lubię w uniwersum "Marvela" to zabawa konwencją i eksperymentowanie z formą. Tutaj twórcy wzięli na warsztat kilka dekad familijno-komediowych seriali w USA (zaczynając od czarnobiałych sitcomów z lat 60.) i przedstawili je w krzywym zwierciadle. Dzięki temu pierwsza połowa odcinków to prawdziwa podróż w czasie, nawiązująca wizualnie i stylistycznie do takich klasyków jak "I Love Lucy", przez "Full House" aż do "Malcolm in the Middle" i "Modern Family". To oczywiście tylko niektóre tytuły, ale nie martwcie się - serial jest równie mocno osadzony w swoim własnym uniwersum, wychodząc wprost od wydarzeń "Avengers: Infinity War" oraz "Avengers: Endgame" (zaliczając po drodze istotne wątki "Captain Marvel"). I o ile instynkt mnie nie myli, to dopiero początek przygód Wandy vel Scarlet Witch i jej nowych supermocy! Osobiście uwielbiam zabawę konwencją, autoironię twórców i nawiązywanie do klasyków kina i telewizji. Zatem koncepcyjnie "WandaVision" trafiło we mnie na widza idealnego, który bawił się wyśmienicie!
W założeniu serial stanowi następną po "Doctor Strange" próbę wprowadzenia czystej magii do uniwersum, tutaj w formie (a jakże) Czarownic z Salem i ich dziedzictwa. Chylę czoła przed bardzo sprytnym ukryciem głównego antagonisty i ciągłym kierowaniem widzów na manowce - wliczając w to niemalże bezczelne pomachanie przed nosem możliwym crossoverem z kinowym uniwersum "X-Menów". Nie da się ukryć, że w tak rozbudowanym wszechświecie jaki stworzył Marvel zmieści się wszystko - od space opery po czary mary. Więc czemu by nie! Nie brakuje akcji, ciekawych efektów specjalnych, dobrego lub nawet bardzo dobrego aktorstwa i przemyślanej fabuły. Takich seriali mogą kręcić więcej!
Gdyby tylko udało się skrócić ilość odcinków i wyciąć dłużyzny, mielibyśmy produkcję bardzo dobrą. A tak jest wyłącznie dobra, ale za to solidnie. Jeśli znacie poprzedzające serial filmy będziecie się bawić podwójnie, zwłaszcza gdy na ekran zawita cała masa trzecioplanowych postaci z uniwersum. Ale z całą pewnością ani one, ani ich twórcy, nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa!
Wniosek: Udane, choć nieco za długie i przegadane.