"Star Wars: The Bad Batch" ("Gwiezdne Wojny: Parszywa Zgraja")
O czym to jest: Grupa zmodyfikowanych klonów ucieka przed siepaczami Imperium.
Recenzja serialu:
Serialowe "Wojny Klonów" Dave'a Filoniego otworzyły nowy rozdział w historii animacji spod znaku "Gwiezdnych Wojen" i stały się produkcją, na której wychowało się całe pokolenie fanów. Serial robił się lepszy z sezonu na sezon i nic dziwnego, że po latach od zakończenia produkcji sfilmowano finalny siódmy sezon, który - przyznaję bez bicia - poziomem przebija połowę fabularnych filmów z tego uniwersum! Nie byłem więc zaskoczony, że twórcy postanowili pociągnąć przygodę dalej w postaci spin-offu "Wojen Klonów", jakim jest "The Bad Batch".
Fabuła produkcji startuje tam gdzie skończyły się "Wojny Klonów", czyli równolegle z "Zemstą Sithów". Tytułowy oddział zmodyfikowanych, "niegrzecznych" klonów, których poznaliśmy już w oryginalnym serialu, musi się odnaleźć w nowej rzeczywistości, w której nie służą już Republice, a despotycznemu Imperium. Jak można się domyśleć sztywna totalitarna struktura nie bardzo odpowiada osobnikom, którzy bunt mają we krwi. Reszty fabuły możecie się domyśleć: klony uciekają i starają się sobie znaleźć nowe miejsce w zmienionym wszechświecie, po drodze napotykając na kilka tajemnic związanych z pochodzeniem i przeznaczeniem ich wszystkich.
Teraz co do poziomu: fabularnie i wizualnie jest bardzo podobnie do "Wojen Klonów", ale bardziej nudno - głównie dlatego, że postanowiono sprowadzić historię "niżej", tak by odpowiadała perspektywie grupki wojaków na gigancie. Mamy więc sporo przestępczego podziemia, szemranych interesów, misji w stylu "ukradnij głowę droida" albo "włam się do strzeżonej bazy" etc. Mało w tym galaktycznego eposu godnego space opery, choć i w tym zakresie serial ma swoje momenty - tu warto wymienić choćby finał pierwszego sezonu rozgrywający się na Kamino. Wieloletni fani odnajdą w "The Bad Batch" znakomity pomost pomiędzy "Wojnami Klonów" a "Rebeliantami" - nic w tym zresztą dziwnego, skoro wszystkie te produkcje wyszły z głowy Dave'a Filoniego. A zatem: można oglądać, ale nie trzeba. Choć jeśli kochaliście "Wojny Klonów" to na pewno będziecie ciekawi, co było dalej!
Wniosek: Miejscami naprawdę dobre, choć ogólnie wydaje się lekko wtórne.