"Shang-Chi and the Legend of the Ten Rings" ("Shang-Chi i Legenda Dziesięciu Pierścieni")
O czym to jest: Młody chłopak mierzy się ze starożytnym dziedzictwem swojego nieśmiertelnego ojca.
Recenzja filmu:
Czy filmowe uniwersum Marvela zaczyna zjadać własny ogon? Zdecydowanie nie! Kolejne produkcje udowadniają, że pomimo dziesiątek filmów i seriali na karku wciąż jest w nim pole na nowe pomysły, formy i konwencje. Dalekowschodnie kino kopane ze sporą dozą fantasy a'la "Przyczajony Tygrys, Ukryty Smok"? Czemu nie, zapraszamy! I o dziwo pasuje to naprawdę znakomicie!
W filmie "Shang-Chi" poznajemy nowego przyszłego superbohatera, tytułowego syna nieśmiertelnego watażki i chińskiej czarodziejki. Młody chłopak odrzuca dziedzictwo ojca i pracuje w San Francisco jako parkingowy. Ale jak przystało na kino tego typu, przeszłość rzecz jasna go dogania, w związku z czym nasz bohater musi wykorzystać uśpiony talent by ocalić siebie i cały świat. Brzmi jak fabuła oklepana w formie? Owszem, ale co z tego! "Shang-Chi" ogląda się znakomicie - o ile rzecz jasna lubicie kino tego typu. Z powodzeniem produkcja mogłaby stanowić samodzielną całość, ale dołączenie go do uniwersum jedynie podbija nutkę dobrego smaku. Brawo!
Simu Liu jako Shang-Chi to wyjątkowo sympatyczny protagonista, którego ogląda się z prawdziwą przyjemnością (świetnie też sprawdza się w scenach akcji). Oczywiście wszyscy są zgodni, że film skradła Awkwafina w roli Katy, wygadanej przyjaciółki naszego herosa. Świetnym dodatkiem był również Ben Kingsley, który powrócił do roli Mandaryna z "Iron Man 3", jednocześnie odczarowując mi tamten film. Ogromnym plusem było też przedstawienie całego bestiariusza z chińskiej mitologii, która wbrew wyobrażeniom ludzi Zachodu nie ogranicza się wyłącznie do charakterystycznych smoków (hunduny skradły moje serce!). Trochę widzę w tym case "Black Panther", gdzie twórcy wrzucili do jednego popcornowego pudła całą afrykańską mitologię - tutaj zrobiono to samo z chińską. Co dalej: rdzenni Indianie z obydwu Ameryk? Hindusi? Aborygeni? Maorysi i ludy Pacyfiku? Możliwości są nieskończone!
Nie będę na siłę szukał wad tej produkcji: bawiłem się świetnie, uśmiechałem od początku do końca i po zakończeniu seansu prosiłem o więcej. Niech Marvel utrzyma ten poziom, a kręcić mogą przez następne 15 lat!
Wniosek: Naprawdę fajna rozrywka - i jako bajka, i jako kino kopane.